wtorek, 24 listopada 2020

Prawo Boskie i Ludzkie stanowią dwa oddzielne światy

 

Mówi się, że nie ma sprawiedliwości na tym świecie (nie było i nigdy zapewne nie będzie). Bezprawie często bywa postrzegane jako jedyne słuszne prawo, a ci, którzy je łamią, często uznawani są za prawdziwych bohaterów. 


Zbigniew Waleryś (od lewej) i Rafał Fudalej, kadr ze spektaklu "Cud ludzi biednych", fot. materiały prasowe Teatru Telewizji Polskiej. 

Najnowszy spektakl Teatru Telewizji Polskiej pt., Cud biednych ludzi, w reżyserii Zbigniewa Lesienia, powstał na podstawie przedwojennej sztuki Mariana Hemara (znanego przede wszystkim z tworzenia utworów komediowych i satyrycznych), o tym samym tytule. Główny bohater dramatu, Józef Bylejak (Rafał Fudalej), porzuca pracę, aby całkowicie poświęcić się opiece sparaliżowanej żony Teresy (Klaudia Kleina). Żarliwie modli się o cud do jej patronki, św. Teresy. Pewnego dnia wraca do domu z perłami zdjętymi z posągu św. Teresy w kościele parafialnym. Twierdzi przy tym, że to sama św. Teresa kazała mu je wziąć. Wkrótce zdarza się cud, gdyż małżonka odzyskuje władze w nogach. Jednak wszystko się komplikuje, kiedy proboszcz tamtejszej parafii (Zbigniew Waleryś), oświadcza, że klejnoty są fałszywe, ponieważ te prawdziwe sprzedał, aby pomóc biednym parafianom. Józef przyznaje się do kradzieży i wkrótce staje przed sądem, a jego żonę znowu dopada paraliż. W logice wiary, mamy tu do czynienia z cudem i chęcią udzielenia pomocy innemu człowiekowi, lecz w logice prawa jest to przestępstwo. 

Reżyserem, a zarazem scenarzystą spektaklu Teatru Telewizji jest Zbigniew Lesień, aktor teatralny, filmowy i telewizyjny, znany szerszej publiczności przede wszystkim z występów w Teatrze Teatru Telewizji, m.in. w Nocach i Dniach (1971) Izabeli Cwylińskiej czy Aferze Mięsnej (2007) Janusza Dymka. Interpretując sztukę Mariana Hemara, Lesień ukazuje nam dwa różne światy, których różnice obyczajowe zdecydowanie dzielą ludzi, zamiast ich łączyć. Mowa tutaj o trudnych relacjach przedwojennej wsi i miasta. Wieś reprezentują ludzie głęboko wierzący, hołdujący starym tradycją, traktując je bardzo poważnie. Ich zdecydowanym przeciwieństwem są mieszkańcy miasta, pełnego inteligencji, którzy wierzą w racjonalizm, logikę i zdrowy rozsądek, często postrzegając mieszkańców wsi, jako ludzi gorszej kategorii, zabobonnych, naiwnych, lub nawet bezmyślnych. W przeciwieństwie do wsi, mieszkańcy miasta, której przedstawicielami są m.in. minister sprawiedliwości (w tej roli Jerzy Zelnik) oraz prokurator (Krzysztof Wakuliński), nie dają wiary temu, że św. Teresa mogłaby dobrowolnie oddać swoje perły ubogiemu człowiekowi, a co dopiero sprawić, żeby za jej sprawą uleczyć ciężko chorą kobietę. 


Zdzisław Wardejn, jako jeden z sędziów oskarżycieli, kard ze spektaklu, "Cud ludzi biednych", fot. materiały prasowe Teatru Telewizji Polskiej. 

 Jeśli chodzi o główną rolę Józefa Bylejaka, w którego wcielił się Rafał Fudalej, to musze przyznać, że ten młody aktor w idealny sposób ukazał nam postać osoby głęboko wierzącej, aczkolwiek zagubionej i załamanej chorobą swojej żony. Żarliwie wierzy w to, że sama św. Teresa przekazała mu perły tylko po to, aby uleczyć jego żonę, nawet, jeśli fakty wskazują na jego winę. Co się tyczy ról drugoplanowych, należy zwrócić tu uwagę na kreacje 

Zbigniewa Walerysia i Jerzego Zelnika. Ten pierwszy, jest skromnym księdzem, całkowicie oddanym Bogu, który został obciążony własnymi i cudzymi sekretami. W sprawie Bylejaka chce być mediatorem, osobą stojącą pośrodku i starającą się jak najlepiej ułagodzić całą sytuację. Uważa, że lepiej jest winnej osobie dziewięć razy przebaczyć, niż raz niewinnego skrzywdzić. Innego zdania jest Minister Sprawiedliwości, który twierdzi, że lepiej jest skazać dziewięć niewinnych osób, niż jednej z nich odpuścić winy. Jest to osoba surowa, racjonalna i przestrzegająca ustalonego wcześniej prawa. Nie ma on żadnych złudzeń wobec winny Bylejaka. Już podczas rozmowy z księdzem uważa on ludzki system wymiaru sprawiedliwości za sumę tysiącletnich wysiłków wielu pokoleń, różnych cywilizacji, porównując prawo sądownicze do praw przyrody, które zostało ustanowione i nie ma w nim chaosu. 

 Poza wyżej wymienionymi osobami, w sztuce występują jeszcze inni aktorzy i aktorki drugoplanowe, tworzące wyraziste postacie, jak chociażby Zdzisław Wardejn, Kama Kowalewska, Krzysztof Wakuliński, Michał Lesień, Maciej Tomaszewski czy Małgorzata Rożniatowska. Ta ostania, przyznaję, miała duże pole do popisu, jednak jej rola Elżbiety Majewskiej – Grzegorzowej, zapracowanej, lecz głęboko wierzącej matki Józefa, nie wyróżniała się niczym niezwykłym od jej poprzednich ról w telewizyjnych produkcjach. Szczególnie, że wiele wspólnego mają ze sobą (jeśli chodzi o charakter), pani Majewska z panią Zofią Kisielową, jedną z drugoplanowych bohaterek serialu telewizyjnego M jak Miłość, w którym to Majewska występuje od roku 2013.

Na świecie jest tyle charakterów ile jest ludzi, każdy z nich wybiera swoją drogę, którą chce podążyć i każdy postępuje według objętego kodeksu zasad i norm. Należy przy tym uszanować zasady wyznawane przez innych, jednak tylko do momentu, kiedy nie krzywdzą pozostałych. Można tu wspomnieć o antycznej tragedii Sofoklesa, Antygona, w której to autor przedstawił problematykę związaną z tym, które prawo jest ważniejsze – Prawo Boskie czy Prawo Ludzkie? Czy prawo ustanowione przez Boga ma służyć tylko i wyłącznie dobru całej ludzkości, czy być może to prawo ustanowione przez człowieka sprawia, że jest na świecie istnieje idealny porządek? Trudno jest nam jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. 

W dzisiejszych czasach na pewno łatwiej jest nam zaakceptować prawo ludzkie, gdyż dobrze wiemy, jakie czekają nas konsekwencje za jego łamanie. Prawo Boskie jest trudniejsze do zinterpretowania, choć nie oznacza wcale, że jest mniej ważne.

Teatr Telewizji Polskiej sięgnął po bardzo ciekawy dramat, skłaniający widzów do głębszej refleksji. Treścią tej sztuki jest konflikt moralny, jaki może powstać, kiedy racjonalność, logika i kodeks prawny zderzy się z wiarą i prawem miłości do bliźniego.
Jest to problem, który do dnia dzisiejszego pozostaje aktualny. Innymi słowy, czy można złamać wcześniej ustanowione prawo, w celu uratowania życia jednego człowieka?

 

 





wtorek, 6 października 2020

Polskie Radio w obronie ojczyzny

 

Każdy z nas na pewno, chociaż raz w życiu, zastanawiał się co by się stało, jakby wybuchła III wojna światowa. Co wtedy byśmy zrobili? Czy udalibyśmy się na front, wesprzeć żołnierzy, czy może ucieklibyśmy poza granice kraju, aby najpierw zapewnić bezpieczeństwo naszej rodzinie? Z takimi dylematami musieli zmierzyć się Polki i Polacy, żołnierze i cywile, robotnicy i artyści, żyjący w czasach II wojny światowej. 


Aleksandra Domańska (od lewej), Agnieszka Skrzypczak (w środku) i Piotr Piksa (z prawej), w spektaklu Teatru Telewizji Polskiej, „Halo, halo, tu mówi Warszawa”, reż. Ewa Małecki. Fot. Mat. Filmu Polskiego.

5 października 2020 roku, w Programie 1. Telewizji Polskiej odbyła się premiera spektaklu sztuki Iwony Rusek, w reżyserii Ewy Małecki, Halo, halo, tu mówi Warszawa. Sztuka opowiada o trudnej sytuacji, w jakiej znalazło się warszawska rozgłośnia Polskiego Radia, podczas wybuchu II wojny światowej. Pracownicy Polskiego Radia muszą zmierzyć się z wiadomością wkroczenia wojsk niemieckich do Polski, co oznacza powszechną mobilizację obywateli i wszelką dostępną pomoc dla oddziałów wojska polskiego. W tym właśnie czasie dyrektorzy Polskiego Radia, Konrad Libicki (Sambor Czarnota) i Piotr Górecki (Sławomir Grzymkowski), podejmują trudną decyzję o przeniesieniu rozgłośni z Warszawy do Lublina, a także o zniszczeniu stacji w Raszynie. Jeden z pracowników radia, Edmund Rudnicki (Adam Cywka) sprzeciwia się temu i wraz z grupą młodych radiowców zamierza utrzymać pracę Polskiego Radia w stolicy. W dramacie poznajemy codzienne życie i problemy zwykłych pracowników PR, jak i również ważnych postaci historycznych, m.in. prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego (Paweł Bluszcz), płk. Wacława Lipińskiego (Szymon Mysłakowski), , czy Marii Żebrowskiej (Anna Grycewicz) i Władysława Szpilmana (Eryk Kulm). Ich zaangażowanie i poczucie obowiązku sprawiły, że Polskie Radio stało się źródłem siły moralnej i duchowej, potrzebnej do zbudowania narodowej wspólnoty, podczas obrony stolicy i jej mieszkańców.

Pierwszą rzecz, na którą zwróciłem uwagę, jest doskonałe zdjęcia wykonane przez Wojciecha Suleżyckiego, a także scenografia, za którą odpowiedzialny był Arkadiusz Kośmider. Pomieszczenia, w których pracowali radiowcy, zostały odwzorowane tak, abyśmy mogli poczuć się jak w latach 30-tych XX wieku. Podobnie jest z kostiumami aktorów, stworzonymi przez Agnieszkę Kaczyńską oraz z muzyką, skomponowaną przez Grzegorza Łapińskiego, jak również ze starszych nagrań, pochodzących z lat przedwojennych.

W scenariuszu, napisanym przez Iwonę Rusek, zawarte zostały prawdziwe zapisy rozmów i nagrań z lat 30-tych, które zostały potem odtworzone w dialogach, wypowiadanych przez aktorki i aktorów. Co się tyczy obsady, została skompletowana głównie z aktorów i aktorek młodego pokolenia (poza Bluszczem, Grzymkowskim i Cywką). Najbardziej wyrazistymi postaciami wydają się być Jerzy Waskowski, w którego rolę wcielił się Krzysztof Szczepaniak oraz Justyna Kowalska, jako Nelly Horecka, dwójka młodych, pełnych radości, lecz niepozbawionych powagi, radiowcach. Na wzmiankę zasługują również Edmund Rudnicki, w którego wcielił się Adama Cywkę czy Konrad Libicki, dyrektor Polskiego Radia, w tej roli Sambor Czarnota. Ten pierwszy jest charyzmatycznym człowiekiem, miłośnikiem muzyki oraz sztuki filmowej, o niesamowitym życiorysie. Byłem szczerze zaskoczony tym, że Adam Cywka (którego znałem głównie z podkładania głosu animowanej postaci Maślany w kreskówce dla dorosłych Włatcy Móch, Bartosza Kędzierskiego), stworzy tak ciekawą postać. Drugi, natomiast, także w fenomenalny sposób odtworzył rolę dyrektora Polskiego Radia, który mimo, że jest człowiekiem stanowczym i nieznoszącym sprzeciwu, jest patriotą, któremu leży na sercu dobro ojczyzny. Dlatego potrafi on przedłożyć dobro radia, na rzecz dobra ogółu. 

Halo, halo, tu mówi Warszawa, jest jedną z najlepszych premier Teatru Telewizji Polskiej, jakie odbyły się w roku 2020. Pełna emocji sztuka Iwony Rusek, zekranizowana przez Ewę Małecki pokazała nam, jak wyglądały ostatnie chwile normalności, aby potem ukazać dramatyczną próbę walki poradzenia sobie w tej sytuacji bez wyjścia, w jakie znaleźli się wówczas przedstawiciele Polskiego Radia, którzy wzięli się w garść i chcieli do samego końca wesprzeć rodaków walczących o wolność. Miejmy nadzieję, że w dzisiejszych czasach, jeśli miałoby dojść do podobnej tragedii, będziemy mieli duchowe wsparcie takich ludzi, którzy zostali nam w tym dramacie przedstawieni.

czwartek, 2 stycznia 2020

Irlandczyk – Gorzki żywot gangstera , czyli przemoc, śmierć i samotność

Jeśli wejdziesz w takie życie, oczekuje się od ciebie pewnych rzeczy. Przede wszystkim, musisz dużo zarabiać pieniędzy dla wszystkich. Albo być siłaczem. Musisz grac i jednocześnie być ostrożnym. Takie jest właśnie życie gangstera, w jednej chwili można było się śmiać i żartować, a w drugiej, w ułamku sekundy, znaleźć się w sytuacji, w której możesz stracić życie.

Robert De Niro jako Frank Irlandczyk Sheeran, płatny zabójca rodziny Bufalino. 

Słowa te wyszły z ust jednego z zatrzymanych przez FBI członków amerykańskiej mafii, na początku lat 90-tych. Wszystko, co powiedział, daje nam prawdziwy obraz życia gangstera. Życia, pełnego emocji, podniecającego i ciekawego, ale również niebezpiecznego, pełnego chciwości, zdrady i zupełnej niepewności co do tego, czy rano obudzisz się we własnym łóżku, czy może będziesz leżeć w grobie. Tego typu dylematy pojawiały się we wszystkich filmowych produkcjach o mafii, stworzonych przez Martina Scorsese. I nie inaczej jest w przypadku jego kolejnego dzieła pt. Irlandczyk

Film skupia się na wspomnieniach Franka Sheerana, zwanego Irlandczykiem (Robert De Niro), byłego weterana II wojny światowej, który po powrocie do kraju stał się płatnym zabójcom, współpracownikiem i bliskim przyjacielem Russella Bufalino (Joe Pesci), głowy mafijnej rodziny Bufalino z Pensylwanii. Znaczna część fabuły dotyczy sprawy zaginięcia Jamesa Jimmy’ego Hoffy (Al Pacino), przewodniczącego największego związku zawodowego Stanów Zjednoczonych Teamsters i niezwykle wpływowej postaci powiązanej ze światem przestępczym. Zniknięcie Jimmy’ego Hoffy stało się jednym z najbardziej tajemniczych spraw lat 70-tych XX wieku. Prawda wyszła na jaw dopiero w 2004 roku, za sprawą wydania biograficznej książki Franka Sheerana, Słyszałem, że malujesz domy…. autorstwa Charlesa Brandta, na podstawie której stworzono scenariusz. 

Joe Pesci w roli inteligentnego Russella Bufalino, głowy mafijnej rodziny Bufalino. 

Najnowszy film Martina Scorsese zapowiadany był, jako powrót reżysera do klasyków kina gangsterskiego, jakimi niewątpliwie były Ulice Nędzy (1973), Chłopcy z Ferajny (1990) czy Kasyno (1995). Większość brutalnych scen, jakie możemy zobaczyć w tychże produkcjach, podchodzi z wydarzeń, których świadkiem był Scorsese. Wychowywanie się w nowojorskiej dzielnicy Little Italy w latach 40-tych i 50-tych XX wieku, wpłynęło na młodego Martina i jego podejście do realizmu krwawego świata amerykańskiej La Cosa Nostry, pozbawiając ją złudzeń romantycznego wizerunku gangsterów, jako ludzi honoru, jaki można było zobaczyć najpierw w powieści Maria Puzo Ojciec Chrzestny, a później w jej filmowej ekranizacji, zrealizowanej przez Francisa Forda Coppoli. Oczywiście gangsterzy przedstawieni przez Martina Scorsesego potrafią być czarujący, romantyczni i zabawni, okazujący szacunek i miłość swojej rodzinie. Są odważni, nie boją nikogo i niczego, tym samym kreują się na niezłomnych buntowników. Jednak pod koniec każdego z filmów, dochodzimy do wniosków, że życie typowego mafiosa ma dwa zakończenia – w pierwszym zostaje on aresztowany przez organy ścigania i odbywa karę dożywotniego pobytu więzienia, z dala od bliskich. W drugim przypadku kończy on z kulą w głowie (lub w innych częściach ciała), zakopany dwa metry pod ziemią przez swych dawnych przyjaciół z mafijnej rodziny. Rzadko się zdarza, aby umarł on spokojnie z przyczyn naturalnych, choć występowały i takie przypadki, lecz przeważnie była to powolna i smutna egzystencja podstarzałego przestępcy, z wielką tęsknotą pragnącego wrócić do starych dobrych czasów. 

Dwa wcielenia De Niro - młody i stary. W wersji CGI i bez. 

Tym, co najbardziej rzuca się w oczy w Irlandczyku, to fakt, że zdecydowanie różni się on od poprzednich gangsterskich obrazów Scorsesego. W Chłopcach z Ferajny mieliśmy do czynienia z drobnymi, lecz bezlitosnymi przestępcami, lubiącymi dobrą zabawę, pieniądze i piękne kobiety, dla których zabicie drugiego człowieka było czymś na porządku dziennym. Kasyno ukazywało, jak chciwość i żądza władzy może doprowadzić ambitnego człowieka do rychłego upadku. Na tle dwóch poprzednich filmów, Irlandczyk jest historią spokojną i mniej efektowną. Oczywiście sceny walki i strzelaniny nie zniknęły, lecz w przeciwieństwie do Chłopców z Ferajny, gdzie fala przemocy wprost wylewała się z ekranu, w tym przypadku zostały one stonowane.  

Film ma trzech głównych bohaterów. Russell Bufalino, Jimmy Hoffa i Frank Sheeran. 

Fabuła rozwija się powoli i dokładnie, nie omijając żadnych, nawet najmniejszych szczegółów. Scorsese stara się nam opowiedzieć całą historią, łącznie z przeszłością Sheerana, nim ten poznał się z Russellem oraz innymi czołowymi postaciami światka przestępczego Stanów Zjednoczonych, m.in. z Angelem Bruno (Harvey Keitel), Anthonym Tonym Pro Provenzano (Stephen Graham) czy Anthonym Fat Tony Salerno (Domenick Lombardozzi). Nic zatem dziwnego, że film trwa ponad trzy i pół godziny. Dla niektórych, nawet dla najcierpliwszych osób, taki limit czasowy jest nie do wytrzymania. Jednak osobiście uważam, że długość filmu jest dla mnie wielkim plusem. Dzięki temu wszystkie wątki zawarte w Irlandczyku można było zakończyć, nie pomijając żadnego ważnego wątku, co niestety zdarza się w wielu współczesnych filmach. Końcowy efekt nie wywarłby na mnie takiego wrażenia i nie oddałby emocji związanych z wydarzeniami, gdyby ktoś chciał go skrócić. Ponadto zadbano także o takie detale jak dekoracje, kostiumy odpowiadające tamtej epoce, charakteryzacja oraz dynamikę scen. 

Al Pacino jako Jimmy Hoffa, przewodniczący związku zawodowego Teamsters, najpotężniejszy człowiek w USA w latach 60-tych XX wieku. 

Jeśli chodzi o obsadę aktorską, to Scorsese skorzystał z pomocy swoich przyjaciół w postaci Roberta De Niro, Ala Pacino, Joego Pesciego, Raya Romano i Stephena Grahama. Każdy z nich dobrze odegrał swoją rolę, jednak na największe uznanie zasługują tutaj kreacje Joego Pesciego i Ala Pacino. Robert De Niro od zawsze, niczym kameleon, potrafił wcielić się w dowolną postać, tchnąć w niej życie i nadać jej wyjątkowych cech charakteru, nic zatem dziwnego, że został on okrzyknięty przez krytyków Najlepszym Aktorem Amerykańskiego Kina od czasów Marlona Brando. Lecz wydaje się, że jego odgrywana przez niego postać w filmie, stanowi bardziej tło głównej osi fabuły, przez co bohaterowie Pesciego i Pacino, wypadają o wiele lepiej. Największym minusem filmu jest sytuacja, kiedy główny bohater jest mniej interesujący od postaci drugoplanowych. Odmłodzony De Niro dzięki efektom CGI, nie robi na mnie takiego wrażenia, jak wychwalali to krytycy filmowi, a wręcz wygląda komicznie. Komputerowe odmłodzenie nie zdołało zapobiec cofnięcia czasu i wyraźnie widać, że podeszły wiek aktora daje mu się we znaki, stąd zapewne jego gra jest oszczędna. Szczególnie widać to w scenie pobicia przez Sheerana pewnego sklepikarza, która wygląda dla mnie groteskowo. Mimo to, występ De Niro w każdym filmie czy będzie to kryminał, czy w komedia, (nawet w takim, gdzie ma tylko jedną scenę do odegrania) jest sam w sobie dla mnie czymś niezwykłym i chce widzieć częściej tego typu role, zamiast oglądać kolejną nudną i pozbawioną humoru część Poznaj mojego tatę, przez którą De Niro stał się karykaturą samego siebie. 

Finalny zwiastun Irlandczyka na platformie internetowej Netflix. 

Martin Scorsese jest w świetnej formie i tworzy kolejny doskonały dramat, skłaniający człowieka do refleksji, ponieważ Irlandczyk jest kolejnym obrazem, ukazującym nam gorzką prawdę o życiu przeciętnego gangstera, lecz w przeciwieństwie do poprzednich tytułów, tutaj ten problem jest bardziej pogłębiony. Irlandczyk, jako płatny zabójca na usługach Mafii, musi dokonywać trudnych decyzji, mogące zaszkodzić lub skrzywdzić przyjaciół i rodzinę, którzy są mu przecież bliscy. Życie głównego bohatera z początku jest cudowne, ludzie okazują mu szacunek, lecz wszystko, co dobre, musi się kiedyś skończyć. W końcu, kiedy przychodzi do zabicia najlepszego kumpla, gangster ma przed sobą trudny wybór – zabić, bądź ocalić. Jeśli dokona zabójstwa, straci wtedy jedyną osobę, której ufał, a jeśli ją oszczędzi, wyda na siebie wyrok wyższej instancji. Zarówno w jednym i drugim przypadku, gangster musi radzić sobie sam. Każda podejmowana przez niego decyzja, ma swoje konsekwencje w przyszłości, które mają wielki wpływ na dalszy los jego egzystencji.


środa, 1 stycznia 2020

Jack Nicholson - Uśmiech wart miliony dolarów Cz. 2

Czołowy aktor nowego pokolenia 

Wraz z pojawieniem się wielkiej sławy, Jack mógł pozwolić sobie na odrzucanie lub akceptowanie propozycji nowych ról. Odrzucił m.in. propozycję roli Michaela Corleone w Ojcu Chrzestnym, w reżyserii Francisa Forda Coppoli, opartym na powieści Maria Puzo o tym samym tytule, a także w Żądle (1973) George’a Roya Hilla. Pytany o to po paru latach odpowiedział: 

Tak, odrzuciłem te role. „Ojciec Chrzestny” był interesujący, zawsze chciałem pracować z Marlonem Brando. Ale uważałem, że jest to rola dla Włocha. A poza tym w scenariuszu nie było żadnej sceny, w której grałbym z Brando. A w „Żądle” nie wystąpiłem dlatego, że inne propozycje wydały mi się ciekawsze. 

Jack zawsze świadomie kreował swój wizerunek. Pragnął uchodzić za outsidera, chociaż od teraz należał do hollywoodzkiej ekstraklasy. Chętnie grał bohaterów szalonych, niebezpiecznych i trudnych do zaakceptowania. Ze swej prawdziwej natury odsłaniał przed publicznością tyle ile chciał. Mógł sobie na to pozwolić, dlatego wybierał głównie role związane z kinem autorskim, sporadycznie grając w filmach komercyjnych. 

Kadr z filmu Zawód Reporter, 1975. 


Często były to dzieła kameralne, wręcz undergroundowe, np. Zawód Reporter (1975) Michelangela Antonioniego, jednego z najwybitniejszych twórców kina autorskiego w Europie. Nicholson wciela się w amerykańskiego dziennikarza Davida Locke’a, który kręci dokument o postkolonialnej Afryce na pustyni w Czadzie. Znudzony swoim życiem przybiera tożsamość zmarłego angielskiego biznesmena, Robertsona. Z czasem okazuje się, że Robertson był handlarzem bronią zaopatrującym powstańców w toczącej się wojnie domowej. Natomiast w filmie Henry’ego Jagloma Bezpieczne miejsce (1971), Nicholson gra Mitcha, kąśliwego Don Juana, postać, która odzwierciedla pewną zasadniczą cechę charakteru Jacka – uwielbienie płci niewieściej. Mitch uwielbiał kobiety, lecz nie chciał się z nimi wiązać. 

Kobiety, kobiety i..... więcej kobiet 

Podobnie wyglądało to w przypadku Nicholsona, romansującego z każdą napotkaną aktorką, modelką czy statystką, poznaną na planie filmowym. Często uwodził kobiety, a kiedy były szczęśliwe w jego towarzystwie i chciały czegoś więcej, on odchodził. Tak narodziła się legenda Wielkiego Uwodziciela. Jego jedyne małżeństwo z Sandrą Knight trwało 5 lat. Z tego związku narodziło się pierwsze dziecko, córka Jennifer Nicholson. Dwa lata później poznał Susan Anspach, z którą ma syna Caleba. Jego najdłuższy, nieformalny związek, trwał ponad 17 lat. Wówczas związał się z aktorką, córką znanego reżysera Johna Houstona, Anjelicę Houston. Romans trwał do roku 1990, kiedy Anjelica dowiedziała się, że Jack zostanie ojcem dziecka modelki Rebeki Broussard. Kobiety nie mogły się oprzeć magnetycznemu uśmiechowi Jacka, przypominającym uśmiech samego szatana. Niezwykłemu urokowi Nicholsona uległo ponad 2000 kobiet, w tym m.in. Sandra Knight, Faye Dunaway, Diane Keaton, Michele Phillips, Cher, Mary Steenburgen, Maria Schneider, Kathleen Turner, Holly Hunter, Meryl Streep czy Debra Winger.  Nicholson spotykał się z wieloma aktorkami i modelkami. Anjelica była bardzo tolerancyjna. Tworzyli oni doskonałą parę, szczególnie w oczach Nicholsona. Jack znalazł także wspólny język z ojcem Anjelici, Johnem. Obydwaj panowie mieli wspólne zainteresowania – cygara, piękne kobiety i notoryczna niewierność w związkach. W Hollywood krążyła legenda o tym, jak Houston udzielał rad Nicholsonowi jak ma postępować z kobietami. Brzmiała ona mniej więcej tak: 

Słuchaj, Jack. Kobiety chcą być zawsze wysłuchane i zrozumiane. Dlatego słuchaj tego o czym one mówią, bądź tym kim chcą, żebyś był. I pamiętaj, żeby przede wszystkim je pieprzyć. Co by się nie działo, pamiętaj, żeby zawsze je pieprzyć. Dobrze i namiętne. 

Nicholson spotykał się z wieloma aktorkami i modelkami. Anjelica była bardzo tolerancyjna. Tworzyli oni doskonałą parę, szczególnie w oczach Nicholsona. Ale nawet to nie zaspokoiło potrzeb aktora. W latach 80-tych nastał czas pełen ekscesów, imprez, narkotyków i seksu. 

Jack Nicholson i kobiety w jednym z nocnych klubów w Los Angeles, 1996. 

Jednak i za tą postawą kryła się mniej chwalebna przeszłość. Nicholson nie zawsze cieszył się powodzeniem u kobiet. Kiedy przybył do Hollywood, nadal był prawiczkiem, cierpiał na przedwczesny wytrysk. Z tego powodu musiał pójść na terapię do psychiatry. Na sesjach terapeutycznych aktor otwarcie mówił, że sypiając z kobietami często porównywał je do swojej matki. Dopiero po paru latach pozbył się kompleksu Edypa. Jak wcześniej było wspomniane, Nicholson wychowywał się w kręgu kobiet. Pozbawiony ojcowskiego autorytetu Jack nie miał żadnych granic. 

Nicholson i Amanda De Cadnet w drodze na rozdanie nagród Akademii Filmowej, 1990. 

Czas Sukcesów i Pierwszy Oscar

Pięć łatwych utworów (1970) Boba Rafelsona, opowiadał historię utalentowanego pianisty Roberta Dupea, który w przeszłości opuścił zamożną rodzinę. Pracuje przy wydobyciu ropy naftowej i ma poczucie, że powinien być kimś więcej, że zasługuje na coś lepszego niż rutynowa, fizyczna praca, ale nie potrafi określić kim chce być. Przy tym usiłuje nawiązać kontakt z umierającym ojcem. Reżyser pozwolił Nicholsonowi napisać dialogi sceny spotkania Dupea z ojcem. Odzwierciedlały one prawdziwe uczucia aktora do jego własnej przeszłości. 


Kadr z filmu Pięć Łatwych Utworów, 1970. 

Nicholson – To było bardzo intymne doświadczenie ukazujące moje relacje z ojcem, którego nigdy nie miałem. Lecz najbardziej zainteresował mnie fakt, że „Pięć łatwych utworów” jest filmem antyrodzinnym. Przykro mi o tym myśleć, ponieważ rodzina tworzy iluzję, która od najmłodszych lat przysparza nam wielu problemów emocjonalnych. 

Silne ambiwalentne uczucia aktora wobec własnej rodziny nasiliły się w roku 1974, kiedy pewien dziennikarz odkrył sekret rodziny Nicholsonów. Jack, dopiero w wieku 37 lat dowiedział się, że jego starsza siostra June, tak naprawdę była jego prawdziwą matką. Urodziła go mając zaledwie 16 lat, porzuciła naukę, aby tańczyć w musicalach. Zaszła w ciążę nie wiedząc kto jest ojcem jej dziecka. Obawiając się ostracyzmu ze strony konserwatywnej społeczności babcia Nicholsona, Ethel udawała jego matkę. Był to potężny cios dla Jacka. Nie znał swojego ojca, a June zmarła, zanim dowiedział się prawdy. Do końca swojego życia trzymała ten sekret. Mówiono nawet o tym, że Jack wynajął prywatnych detektywów, którzy mieli znaleźć informacje na temat jego ojca. Ta sytuacja wpłynęła na jego późniejsze role, gdyż zaczął wcielać się w postacie psychicznie i moralnie rozbite. 

Zwiastun filmu Romana Polańskiego, Chinatown, 1974. 

Po tych doświadczeniach, Jack zakończył etap produkcji niezależnych. Gdy udało mu się uporać z demonami z przeszłości, Nicholson mógł zająć się kinem gatunkowym. Okazja natrafiła się wraz z propozycją złożoną przez Romana Polańskiego. Chinatown z 1974 roku, był hołdem złożonym gatunkowi noir. Prywatny detektyw Jack Gates (Nicholson) zostaje wynajęty przez kobietę podającą się za Panią Mulwray (Faye Dunaway), by śledził jej męża. Gdy kompromitujące zdjęcia zrobione przez Gatesa trafiają do gazet, pojawia się prawdziwa Pani Mulwray, grożąc mu procesem o zniesławienie. Gates pragnie rozwiązać tę zagadkę, stopniowo odsłaniając ciemne interesy skorumpowanych urzędników. 


Kadr z filmu Chinatown, 1974. 

Film uznawany jest za jeden z najwybitniejszych w dziejach kina. Otrzymał on aż 17 nagród, w tym Złoty Glob dla Polańskiego, nagrodę BAFTA oraz otrzymał on nominację do Oscara w 11 kategoriach, w tym za reżyserię i za role pierwszoplanowe. 


Roman Polański i Jack Nicholson wygłupiają się na planie filmowym, 1974. 

Mimo sukcesów zawodowych, Nicholsonowi nie udało się stworzyć idealnego życia prywatnego. Silne ambiwalentne uczucia aktora wobec własnej rodziny nasiliły się w roku 1974, kiedy pewien dziennikarz odkrył sekret rodziny Nicholsonów. Jack, dopiero w wieku 37 lat dowiedział się, że jego starsza siostra June, tak naprawdę była jego prawdziwą matką. Urodziła go mając zaledwie 16 lat, porzuciła naukę, aby tańczyć w musicalach. Zaszła w ciążę nie wiedząc kto jest ojcem jej dziecka. Obawiając się ostracyzmu ze strony konserwatywnej społeczności babcia Nicholsona, Ethel udawała jego matkę. Był to potężny cios dla Jacka. Nie znał swojego ojca, a June zmarła, zanim dowiedział się prawdy. Do końca swojego życia trzymała ten sekret. Mówiono nawet o tym, że Jack wynajął prywatnych detektywów, którzy mieli znaleźć informacje na temat jego ojca. Ta sytuacja wpłynęła na jego późniejsze role, gdyż zaczął wcielać się w postacie psychicznie i moralnie rozbite. 

Nicholson w roli Patricka McMurpchy'ego, pacjenta szpitalu psychiatrycznego w filmie Milosa Formana, Lot nad Kukułczym Gniazdem, 1975. 

Najwięcej uczuć wlał w postać Randale’a Patricka McMurpchy’ego, głównego bohatera filmu Milosa Formana Lot nad kukułczym gniazdem (1975). McMurphy to złodziej i szuler chcący uniknąć odsadki w więzieniu. W tym celu udaje on osobę niepoczytalną, która trafia do szpitala dla obłąkanych. Jego oddziałem zarządza siostra Mildred Ratched (w tej roli Louise Fletcher). Udając szaleńca, bohater Nicholsona sieje zamęt, lecz w końcu i on ulega wszechobecnemu szpitalnemu obłędowi. Rola McMurphy’a stała się ujściem dla emocji aktora. 


Kadr z filmu Lot nad Kukułczym Gniazdem, 1975. 

Pracując w grupie złożonej z aktorów i prawdziwych pacjentów, Jack nie tylko wykonywał polecenia reżysera, poszedł nawet o krok dalej. Identyfikował się ze zbuntowanym bohaterem. Tak przekonująco, że trudno było odróżnić aktora od odgrywanej przez niego postaci. Dzięki temu Jack otrzymał pierwszego Oscara za Najlepszą Rolę Pierwszoplanową, podejmując ryzyko psychicznego obnażenia się na ekranie. Swobodny Jeździec uczynił go sławnym, ale to Lot nad kukułczym gniazdem, wyniósł go do rangi supergwiazdora. 


Jack Nicholson dzierży w rękach swojego pierwszego Oscara, za rolę w filmie Lot nad Kukułczym Gniazdem podczas Ceremonii Rozdania Nagród Akademii Filmowej, 1976. 


Praca z Kubrickiem nad Lśnieniem


Kolejnym filmem, który odsłaniał szaloną osobowość Jacka było Lśnienie (1980) Stanley’a Kubricka, opartego na powieści Stephena Kinga o tym samym tytule. Historia przedstawia nam postać Jacka Torrenca, który wraz z rodziną przeprowadza się do górskiego hotelu, w celu podjęcia pracy stróża nocnego. Spokój opuszczonego, poza sezonem, kurortu ma umożliwić Jackowi skupienie się na twórczości literackiej. Jednak okazuje się, że miejsce przesiąknięte jest złowrogimi siłami nadprzyrodzonymi, które stopniowo popychają go w objęcia obłędu. 

Jack Nicholson, Shully Duvall i Danny Loyd, kadr z filmu Lśnienie, 1980. 

Głównym motywem filmu jest zło o niewiadomym pochodzeniu. Kubrick zadaje pytanie czym jest zło? Czy jego źródło znajduje się głęboko we wnętrzu człowieka, czy być może ma ono pochodzenie metafizyczne? Jaka jest relacja między złem a szaleństwem? 

Słynna scena szaleństwa Jacka Torrenca. 

Większość amerykańskich aktorów mogła pomarzyć o pracy z Kubrickiem. Nicholsonowi się to udało. Reżyser znany był ze swojego perfekcjonizmu i dbania o każdy, nawet najdrobniejszych, szczegół. Podobno Kubrick wciąż prosił aktorów o kolejne duble. Jack był pewien, że wybierze on różne ujęcia, lecz do filmu trafiły tylko sceny ekstremalne, co zdenerwowało większość obsady. W tym również i Jacka, który dawał z siebie wszystko, a Kubrick tylko krzyczał: Mocniej! Więcej! 

Stanley Kubrick (pierwszy siedzący z lewej) i Nicholson na planie filmu Lśnienie, 1980. 

Lśnienie w wersji Kubricka to obraz ukazujący nam samotność i izolację, które są głównymi przyczynami i skutkiem rozpadu więzi rodzinnych. W powieści pojawia się więcej istot nadprzyrodzonych, podczas gdy w filmowej ekranizacji, Kubrick ograniczył ich egzystencje, koncentrując się na losach bohaterów. Takie swobodne potraktowanie fabuły przez reżysera nie zyskało aprobaty ani wśród krytyków filmowych – uznali, że horror nie jest odpowiednim gatunkiem do realizacji dla Kubricka – ani nawet Stephena Kinga, głównie ze względu na przekazanie głównej roli Nicholsonowi. Lśnienie otrzymało dwie nominacje do Złotych Malin – dla Kubricka za reżyserię i dla Shelly Duvall, za Najgorszą Kobiecą Rolę Drugoplanową. Dzisiaj film jest cenionym dziełem, które przeszło do historii. Rola Torrenca tylko potwierdziła status gwiazdorski Nicholsona. Jego demoniczny uśmiech wszedł już do wyobraźni zbiorowej. Nawiązywali do niego autorzy komiksów i gier komputerowych, inspirował również zespoły rockowe i hip hopowe. Wykreował swój własny, niepowtarzalny image. 


CDN. 

sobota, 21 grudnia 2019

Psy III: W imię zasad - najważniejsza produkcja dziesięciolecia czy tylko odcinanie kuponów od kultu?


Chyba już żaden film w 2020 roku nie przebije tego wydarzenia, wydarzenia, na które czekały pokolenia... A trochę się naczekały - ponad 25 lat, ale było warto - w końcu wreszcie wracają kultowe Psy, na czele z najprawdopodobniej najważniejszym i najbarwniejszym antybohaterem polskiego kina po 1989 roku - Franzem Maurerem. 
Używam słowa "kultowe" z całą świadomością jego wagi. Chyba warto to podkreślić, z racji tego, że obecnie to określenie, we wszelkich swoich formach i odmianach jest nagminnie nadużywane, nawet, a może zwłaszcza w mainstreamowych mediach, co chyba świadczy o stopniowym, dość szybko postępującym zubożeniu naszego bogatego języka. W tym wypadku nie ma jednak mowy o gołosłowiu czy nadużyciu. Zarówno Psy (1992), jak i ich główny (anty)bohater Franz Maurer (Bogusław Linda) rzeczywiście stali się obiektami swoistego, w pełni uzasadnionego kultu.   

Dlaczego tak się stało? Powodów jest wiele. Scenariusz, a właściwie fabuła (bo ostatecznej pisemnej wersji scenariusza nie widzieliśmy) jest genialny. Historia jest nietuzinkowa, a jednocześnie, paradoksalnie, ma dosyć prostą konstrukcje, płynnie przechodzi z punktu A do punktu B. Każdy z tych punktów jest jednak świetny. Od filmów oczekujemy zwrotów akcji a od bohaterów ciągłych  wewnętrznych i zewnętrznych konfliktów. W Psach mamy tego dostatek. Postacie są pełnokrwiste i niejednoznaczne. Każda ma swoją głębie i widoczny bagaż doświadczeń, świetnie wpisujący się w świat przedstawiony. Granica między dobrem a złem jest niezwykle cienka. Sam Franz cały czas na niej balansuje, niejednokrotnie ją przekraczając. Oczywiście świetnie napisane postacie to nie wszystko. Wiele zależy też od doboru obsady, a ta w Psach to absolutnie światowy poziom. Każdy z aktorów prezentuje się na ekranie tak, jakby wprost urodził się do powierzonej mu roli. 

Złośliwi zarzucają Pasikowskiemu pewną schematyczność: wrażliwy twardziel z przeszłością, męska przyjaźń wystawiona na próbę, której nie przechodzi, zła kobieta, zdrada, zbrodnia, brutalność i kara. Brzmi znajomo? Być może. Na pewno nie w polskim kinie i nie w 100 %. Przyjmijmy jednak, że w tego typu argumentacji jest pewna logika. Tym bardziej, że Pasikowski nie wziął się z próżni (nie jedno w życiu oglądał). Nie jest tajemnicą, że twórca inspiruje się amerykańskim kinem policyjnym, a jego ulubionym filmem jest Taksówkarz (1976) Martina Scorsese, z którego cytatu możemy dopatrzeć się w finale Psów. O ile pewnego rodzaju format jest wykorzystany, to nie dzieje się to w skali 1:1. Polski autor wzbogaca go i poszerza, wpisując go idealnie w polską rzeczywistość. Jeśli ktoś nadal nienawistnie obstaje przy zarzucie schematyczności i nie da sobie tego wyperswadować to powinien pamiętać, że nawet jeśli wykorzystujemy pewien schemat, mamy bardzo wiele możliwości jego realizacji. Więc jeśli to utarty schemat to uwielbiam taki schemat, w dodatku tak genialnie zrealizowany.   
Psy to jednak nie tylko świetny scenariusz i obsada. W stworzeniu niepowtarzalnego klimatu filmu ogromną rolę odegrał autor zdjęć - Paweł Edelman, znany szerszej, światowej publiczności z chwytających za serce zdjęć do oscarowego filmu Romana Polańskiego - Pianista (2002). Dzięki niemu, w Psach również mamy do czynienia z  mistrzowskim wizualnie klimatem, szarością świata, obrazem smutnym i depresyjnym, jak rzeczywistość filmu w oczach jego niepewnych jutra bohaterów. Duża ilość zbliżeń przeważa szalę filmu, słusznie określanego dramatem sensacyjnym, w stronę dramatu, zbudowanego przede wszystkim na na emocjach bohaterów i ich wewnętrznych przemianach. 

Zostając przy budowaniu klimatu i pewnego rodzaju warstwy metafizycznej filmu, nie można wspomnieć o genialnej muzyce, za którą w Psach odpowiadał Michał Lorenc. Warstwa dźwiękowa filmu wydaje się być przemyślana i wykonana perfekcyjnie. Główny muzyczny motyw, grany na trąbce, nie dość, że brzmi genialnie, świetnie komponując się z obrazem, to jeszcze najprawdopodobniej jest jednym z pierwszych elementów, które pojawiają się nam w głowie po pomyśleniu sobie o dziele Pasikowskiego.
         
Psy przekroczyły też pewną barierę językową, a właściwie złamały tabu dotyczące wulgaryzmów na ekranie. Przed filmem "ciężkie" przekleństwa pojawiały się w naszych rodzimych produkcjach bardzo rzadko i ostrożnie. Psy rozluźniły język polskiego kina, czego efekty możemy obserwować do dzisiaj, z różnym skutkiem. 
Pierwsze Psy są najważniejszym filmem w moich życiu. Wpłynęły one w sposób znaczący na moje postrzeganie świata oraz stosunek do kina polskiego i światowego, moje spojrzenie na dzieło filmowe i na bohaterów - nie tylko filmowych. Śmiało mogę stwierdzić, że to głównie Psy mnie ukształtowały. Bez nich na pewno byłbym kimś innym i na sto procent nie pisałbym, tak jak to teraz robię.  

Jeśli chodzi o film Psy II: Ostatnia krew (1994), który premierę miał w roku mojego urodzenia, jest to obraz bardzo dobry, trzymający odpowiedni poziom, jednakże różniące się zasadniczo od części pierwszej. Amerykanie mawiają "Sequel not equal". Rzeczywiście po mimo wielu superlatyw "dwójka" jest, w mojej opinii, o klasę niżej niż Psy. Nasi bohaterowie chociaż ci sami, nie są już tacy sami. Sam film też różni się od "jedynki" wieloma aspektami. Ostatnia krew jest kinem większym, jak to powiedział ich producent. Mamy tu więcej kręcenia panoramy i dużo więcej Artura Żmijewskiego. W Psach jego postać nie miała nawet nazwiska. W dwójce jest jednym z głównych bohaterów, obok Franza Maurera i Waldka Morawca (Cezary Pazura). Żmijewski daje z siebie wszystko. Słyszałem nawet kiedyś ciekawą opinię, a mianowicie, gdyby umarł zaraz po skończeniu zdjęć do filmu to stałby się legendą niczym Zbyszek Cybulski. 

Psy II podobnie jak pierwsza część są świadectwem swoich czasów. Filmy dzielą tylko 2 lata, jednak z punktu widzenia bohaterów (zwłaszcza, że na ekranie minęły 4 lata) dużo się zmieniło. Psy to okres transformacji i niepewności jutra, tego co przyjdzie, co przyniesie nowe. W dwójce mamy do czynienia z początkami tzw. dzikiego kapitalizmu, przestępczością zorganizowaną i wojną w Jugosławii. Kontekst znacznie się poszerza, a co za tym idzie zwiększa się zakres problemów i skutki działania bohaterów. Franz Maurer staje już więc nie w obliczu wymierzenia sprawiedliwości mordercom kolegów-policjantów, powiązanych z handlem narkotykami, ale jego rozterki i wybory mają wpływ na wielką międzynarodową politykę.   

Jednym z najważniejszych ogniw świadczących o "kultowości" tej serii są dialogi. Wszystkie wydają się być w pełni przemyślane i lekkie - bez jakiegoś niestrawnego ładunku patosu czy teatralności, ale też paradoksalnie ciężkie - ze względu na swój ciężar gatunkowy i siłę przekazu. Jedna z najsłynniejszych kwestii została nawet "wypożyczona" z "jedynki" do podtytułu Psów III - W imię zasad...

Czego możemy się spodziewać po Psach III? Ze zwiastuna możemy wywnioskować, że po mimo finału "dwójki" Franz znowu trafił do więzienia, z którego wychodzi po 25 latach. Znowu los łączy go z "Nowym". W zwiastunie widzimy też młodą i piękną dziewczynę w towarzystwie policjanta granego przez Marcina Dorocińskiego, z którym widocznie coś ją łączy. Słyszymy też o "polowaniu na wilka". Czy chodzi o Radosława Wolfa? 

Jakiś czas temu oglądałem też rozmowę Karoliny Korwin-Piotrowskiej z artystami biorącymi udział w tworzeniu filmu, w ramach Aktualności Filmowych Canal +, z której dowiedziałem się kilku ciekawych rzeczy. Sebastian Fabijański będzie grał przyjaciela syna "Nowego", który zaginął. Możemy więc przypuszczać, że główną osią fabularną będzie jego ratunek z pomocą Maurera. Pytanie jaką rolę odegra Wolf... Jak w nowej sytuacji i rzeczywistości odnajdzie się Franz? 

Na te i inne pytania pytania uzyskamy konkretną odpowiedź 17 stycznia 2020 roku. Mam nadzieję, że dostaniemy dzieło co najmniej dobre, a najlepiej takie, żebyśmy mogli powiedzieć: "Warto było czekać te 26 lat". 

środa, 11 grudnia 2019

Wiedźmin - najgorętsza premiera od Netfliksa


20 grudnia bieżącego roku nastąpi coś na co fani fantastyki, prozy Andrzeja Sapkowskiego, trylogii gier CD Projekt Red czy po prostu miłośnicy Geralta z Rivii, czekali od wielu lat. Na przeciw ich nadziejom, marzeniom i oczekiwaniom wyszła najprawdopodobniej największa i najpopularniejsza serialowo-filmowa platforma (obywatelska) - Netflix.  


Kilka dni o świętami Bożego Narodzenia dostaniemy coś wielkiego, o skali tej wielkości mogą świadczyć nie tylko zwiastuny, wywiady, dyskusje, ale także wielość reklam - bilbordów i plakatów (których jest kilka rodzajów, każda z głównych postaci ma swój plakat). Muszę przyznać, że "w naszym nieszczęśliwym kraju", a zwłaszcza w jego stolicy moc marketingu jest ogromna. Nie przypominam sobie, żeby żadna z wcześniejszych produkcji Netfliksa była aż tak pompowana (brzmi pejoratywnie, ale tak nie jest). Zastanawia mnie w jakim stopniu zależy to od pierwiastka nacjonalistycznego, a mianowicie, że amerykański serial za duże pieniądze jest oparty na książkach Polaka, który jako jeden z nielicznych zyskał (zasłużoną) sławę na całym świecie. 

Podobny obrazPrzy okazji promowania serialu nie obyło się też bez kontrowersji politycznych. Mówiąc ściślej jednej takiej polityczno-tragikomicznej kontrowersji, ale za to jakiej - z udziałem polskiej ambasady w Waszyngtonie. Jakiś czas temu na stronie internetowej placówki ukazała się notka zachęcająca do oglądania serialu Netfliksa, będącego... ekranizacją kultowej polskiej gry komputerowej! Dobre chęci, wiadomo, ale czasem chyba jednak rzeczywiście milczenie jest złotem... Oczyma wyobraźni widzę minę szanownego mistrza Sapkowskiego, który i tak jest bardzo wyczulony na mieszanie jego twórczości z grami komputerowymi inspirowanymi jego twórczością (nie odwrotnie!). 
    


W sumie chyba najwięcej kontrowersji wokół serialu dotyczy(/ło) obsady, poczynając od głównego aktora a kończąc na driadach. Rola tytułowa przypadła Henry'emu Cavillowi, znanemu najbardziej z niedawnej roli Supermana. No właśnie, już tutaj zaczyna się pierwszy "plus ujemny" - "za bardzo kojarzy się z Supermanem!". 
Drugą sprawą, wynikającą w pewnym sensie z pierwszej jest to, że Cavill jest zbyt napakowany, przez co bardziej pasował by do roli Conana niż wiedźmina. Niektórzy narzekali też, że aktor jest za "mało słowiański", albo że korzysta z peruki zamiast zapuścić własne włosy. Ale nie widzę potrzeby do pochylania się nad tym. 

Znalezione obrazy dla zapytania wiedźmin netflixDostało się też aktorce kreującej rolę Yennefer z Vengerbergu (Anya Chalotra) - że za mało kobieca, niezbyt ponętna, za młoda - zbyt dziewczynkowata... Oczywiście najprawdopodobniej na takie spojrzenie najbardziej miała wpływ gra Wiedźmin 3: Dziki Gon i genialna wizualnie (i nie tylko) postać. Cóż sam podzielałem część z powyższych obaw dotyczące obojga aktorów, jednakże ostatni zwiastun skutecznie mi je rozwiał. Myślę, że nie tylko mi. 

Innymi kontrowersjami dla wielu była, a może jest aktorka grająca Triss Merigold - Anna Shaffer. Na jednej z fanowskich stron na fb ktoś porównał ją do stereotypowej Cyganki, podpisując jej zdjęcie - "piękny pan powróżyć". Wielu fanów też śmiało się z decyzji, aby driady z Brokilonu były grane przez same czarnoskóre aktorki. Jacyś dowcipnisie ochrzcili je "draidami z Brooklynu". 

Znalezione obrazy dla zapytania wiedźmin netflixWiadomo, terror poprawności politycznej zbiera krwawe żniwo, Netflix, delikatnie mówiąc, też nie jest od tego wolny. Jednakże jak słusznie zauważył zaprzyjaźniony doktor od fantastyki, jest to świetny sposób na ukazanie dyskursu postkolonialnego. Tak czy inaczej nie jest to przegięciem, chociaż takowe łatwo jest mi sobie wyobrazić. Mogłoby być przecież tak, żeby jedynym białym elementem były włosy Geralta a jedyną heteroseksualną postacią byłaby Płotka. Sądzę jednak, że o ile takie coś mogłoby przejść, to z wielu stron posypały by się gromy na głowy twórców. A jeszcze gorzej by mogło być gdyby nieludzi grali sami przedstawiciele mniejszości narodowych. Taka nadgorliwość mogłaby być potraktowana gorzej od faszyzmu. Wtedy wiele międzynarodowych organizacji antyrasistowskich czy anty-antysemickich zgotowało by Netfliksowi, po mimo jak najlepszych chęci ruski miesiąc. 


Nie ma jednak potrzeby rozpuszczać aż tak wodzy fantazji, bo i rzeczywistość zapowiada się wystarczająco ciekawie. Z pewnych doniesień medialnych możemy wywnioskować, że panu Andrzejowi projekt Netfliksa chyba się podoba, gdyż w jednym z licznych artykułów, dotyczących prac nad serialem podana była informacja, że obecny na planie pisarz miał popłakać się ze wzruszenia. Gdzie indziej jednak nasz ulubiony autor miał powiedzieć: "Los moich postaci i pieniądze mnie nie obchodzą"... Tak czy inaczej już niebawem spełni się coś na co większość z nas wyczekiwała od kilku lat. Mam nadzieję, że się nie zawiedziemy. Czego sobie i Wam, kochani życzę.         

poniedziałek, 2 grudnia 2019

Joker - Studium szaleństwa i rewolucji bolszewickiej w Gotham

Jako wielki fan świata Mrocznego Rycerza nie mogłem sobie odmówić zobaczenia na ekranie historii jego najsłynniejszego przeciwnika, jednakże to, co zobaczyłem było diametralnie inne od tego, co mogłem widzieć do tej pory… Czy inne znaczy gorsze? Absolutnie nie!

Postać Jokera pojawiła się w komiksach wydawnictwa DC Comics już w 1940 roku. Mroczny Rycerz zadebiutował na kartach komiksu w 1939 roku. Superbohater nie czekał więc zbyt długo na największego superzłoczyńcę w Gotham City. Psychopatyczny morderca-klaun jest czołowym antagonistą Batmana w tym mrocznym świecie niemal od samego początku.

Już z pierwszych kadrów najnowszego filmu Todda Phillipsa uderza nas depresyjny, beznadziejny i nihilistyczny obraz świata przedstawionego. O wszechobecnym brudzie fizycznym i moralnym co jakiś czas informuje nas radio i telewizja, co ma znamiona pewnego rodzaju refrenu powtarza: śmieci, szczury, bezrobocie i co rusz nowo powstające slumsy, nawet w lepszych dzielnicach.

W filmie brakuje chociażby minimalnej dawki komiksowości, nie znajdziemy w nim choćby najdrobniejszych śladów jakichkolwiek schematów znanych z filmów opartych na komiksach.
Bohaterem, a raczej doskonałym antybohaterem jest z pozoru zwykły człowiek z problemami, które go przerastają. Przynajmniej na tej płaszczyźnie nietrudno się z nim utożsamić. Arthur Fleck, bo o nim mowa, z powodu cięcia kosztów w podupadającym Gotham nie może zostać na oddziale Arkham Asylum i musi radzić sobie sam, próbując swoich sił jako komik i klaun, co zresztą niezbyt mu wychodzi. Podobnie jak w innych dziedzinach życia. Fleck żyje w biedzie razem z chorą matką. Chodzi co prawda do terapeutki, ale tak naprawdę nawet ona go nie słucha. Przyjmuje też sporo medykamentów, które mają mu umożliwić normalne funkcjonowanie. Jednakże nie dość, że dają one jedynie złudzenie i mglistą nadzieje na poprawę, to nawet tego z czasem zostaje pozbawiony. Jest więc chorym człowiekiem pozostawionym bez odpowiedniej pomocy. Właściwie życie dostarcza mu jedynie bólu i cierpienia. Z żadnej strony nie może liczyć na pomocną dłoń.

Słynny śmiech Jokera został w filmie sprowadzony do schorzenia natury neurologicznej, dlatego często występuje w niezbyt pozytywnych, smutnych dla bohatera sytuacjach.
Niemal od samego początku granica między rzeczywistością a imaginacją zostaje mocno zatarta. Widać to nie tylko w wydarzeniach, ale także, a może nawet przede wszystkim w relacjach międzyludzkich. Są dla Arthura bardzo trudne.. Wyraźny rozdźwięk między tym co wydarzyło się naprawdę a co jest jedynie wykreowane przez umysł naszego bohatera możemy zaobserwować w relacji Flecka z sąsiadką, która ukazana jest w dwójnasób - co daje nam chyba najbardziej wyrazisty obraz podwójnej rzeczywistości i ogromnej różnicy między nimi. W tym jednym wypadku możemy być jednak niemal w stu procentach pewni prawdy.

Myślę, że warto w tym miejscu zrobić zestawienie i bardzo krótką charakterystykę wszystkich filmowych Jokerów. Weźmy pod uwagę Jokera z serialu Batman (1966-1968) – Cesar Romero, pełnometrażowe filmy Batman (1989) – Jack Nicholson, Mroczny rycerz (2008) – Heath Ledger, Legion samobójców (2016) – Jared Leto i Joker (2019)  - Joaquin Phoenix. Romero – klaun, Nicholson – retro gangster, Ledger – terrorysta, chcący przekonać wszystkich, że są tacy jak on, Leto – komiksowy gangster, Phoenix – samotny, chory, niespełniony komik, smutny klaun.
O ile Jokera Nicholsona tworzy rykoszet pocisku i kadź z chemikaliami, to Jokera Phoeniksa tworzy społeczeństwo (poczynając od matki), jego rozkład i rozwarstwienie (co jego późniejszym czynom nadaje znamion iście rewolucyjnych, inna sprawa, że nie możemy określić do jakiego stopnia dzieje się to naprawdę).

Joker jest więc ofiarą systemu i wyrzutkiem społeczeństwa, którego w stronę szaleństwa i zbrodni spycha jego nieukojony ból, niezrozumienie i odrzucenie. Możemy śmiało przypuszczać, że jego upadku można było uniknąć. 

Wieloznaczącym tłem do problemów Arthura Flecka, a może nawet pewnym szerszym odbiciem są problemy miasta Gotham. Jego upadek i degrengolada. „Wydaję mi się, czy ludzie w tym mieście zaczynają wariować”? – pyta w pewnym momencie Arthur swojej terapeutki. Miasto upada tak jak jego mieszkańcy, przy bierności możnych, którzy mogliby je jakoś uratować i pomóc potrzebującym, których przybywa coraz więcej na skutek cięć w budżecie.

To tło sprawia wrażenie, że właściwie wszyscy bogacze są źli i to oni są najbardziej winni wszechobecnemu rozkładowi. Można powiedzieć, że mamy ukazaną jak najbardziej subiektywną perspektywę – punkt widzenia Arthura. Poziom rozwarstwienia i wzajemnej nienawiści pomiędzy klasami społecznymi sprawia ważnienie, że dla Gotham zbliża się czas rewolucji bolszewickiej. Arthur, w pewnym sensie staje się symbolem rewolucji i szaleństwa Gotham, jako jeden z najbardziej wyklętych synów miasta.

Jego największym antagonistą wydaje się być jeden z najbogatszych ludzi Gotham - Thomas Wayne, znany z komiksów jako ojciec Batmana, którego śmierć pchnęła syna do przeciwstawienia się wszelkiemu złu i pladze przestępczości. Tutaj Wayne przedstawiony jest jako człowiek cyniczny i pozbawiony empatii. Oprócz bycia biznesmenem zajmuje się też polityką. Startuje w wyborach na burmistrza Gotham City. Niejednokrotnie okazuje swoją arogancje wobec przeciętnych, niezadowolonych mieszkańców, mówiąc publicznie: „Gotham zeszło na psy” „Jesteście śmieszni”.
Działania Arthura są w pewnym sensie działaniem obronnym, zwłaszcza na samym początku jego zbrodniczego upadku, możemy nawet powiedzieć, że dosłownie, wymierzonym przeciw niesprawiedliwości otaczającego go świata.

Miasto Gotham nie jest zbyt dopracowane w warstwie architektoniczno-wizualnej, nie uświadczymy tu specjalistycznych, skomplikowanych dekoracji ani scenograficznej ekwilibrystyki jak w gotyckim Gotham City z całym pietyzmem makiet z filmu Tima Burtona, jednak jego budowa jest ponad wizualna, ma ono swoją ciemną złowieszczą osobowość z niepokojami społecznymi i ogromem problemów wylewających się z ulic i mediów. 

Fleck spotyka się także z synem Thomasa Wayne’a – Brucem, znanym z wielu komiksów i filmów jako późniejszy Batman, jednak w tym układzie trudno byłoby o następujący później słynny antagonizm z powodu ogromnej różnicy wieku (ponad 30 lat!) jaka ich dzieli.

W mojej opinii film opowiada o chorobie społeczeństwa, degrengoladzie, o tym co się stanie kiedy nie pomoże się człowiekowi w palącej potrzebie, kiedy zostawi się go samemu sobie, bez pomocy, i o tym jak pewnych sprzyjających warunkach można łatwo zwariować.

Arthur przechodzi ogromną przemianę od pierwszej do ostatniej minuty filmu. W finale nawet jego wygląd zewnętrzny jest tak bardzo odległy od tego co widzieliśmy przez większość filmu. Pod makijażem ciężko dostrzec już Arthura. Teraz to już jest Joker.  



MeToo# - Sprawiedliwości stało się za dość?

Echa międzynarodowej akcji #MeeToo, nadal nie gasną. Wcześniej był przypadek przestępstw seksualnych, o jakie zostali oskarżeni Harvey Weins...