sobota, 21 grudnia 2019

Psy III: W imię zasad - najważniejsza produkcja dziesięciolecia czy tylko odcinanie kuponów od kultu?


Chyba już żaden film w 2020 roku nie przebije tego wydarzenia, wydarzenia, na które czekały pokolenia... A trochę się naczekały - ponad 25 lat, ale było warto - w końcu wreszcie wracają kultowe Psy, na czele z najprawdopodobniej najważniejszym i najbarwniejszym antybohaterem polskiego kina po 1989 roku - Franzem Maurerem. 
Używam słowa "kultowe" z całą świadomością jego wagi. Chyba warto to podkreślić, z racji tego, że obecnie to określenie, we wszelkich swoich formach i odmianach jest nagminnie nadużywane, nawet, a może zwłaszcza w mainstreamowych mediach, co chyba świadczy o stopniowym, dość szybko postępującym zubożeniu naszego bogatego języka. W tym wypadku nie ma jednak mowy o gołosłowiu czy nadużyciu. Zarówno Psy (1992), jak i ich główny (anty)bohater Franz Maurer (Bogusław Linda) rzeczywiście stali się obiektami swoistego, w pełni uzasadnionego kultu.   

Dlaczego tak się stało? Powodów jest wiele. Scenariusz, a właściwie fabuła (bo ostatecznej pisemnej wersji scenariusza nie widzieliśmy) jest genialny. Historia jest nietuzinkowa, a jednocześnie, paradoksalnie, ma dosyć prostą konstrukcje, płynnie przechodzi z punktu A do punktu B. Każdy z tych punktów jest jednak świetny. Od filmów oczekujemy zwrotów akcji a od bohaterów ciągłych  wewnętrznych i zewnętrznych konfliktów. W Psach mamy tego dostatek. Postacie są pełnokrwiste i niejednoznaczne. Każda ma swoją głębie i widoczny bagaż doświadczeń, świetnie wpisujący się w świat przedstawiony. Granica między dobrem a złem jest niezwykle cienka. Sam Franz cały czas na niej balansuje, niejednokrotnie ją przekraczając. Oczywiście świetnie napisane postacie to nie wszystko. Wiele zależy też od doboru obsady, a ta w Psach to absolutnie światowy poziom. Każdy z aktorów prezentuje się na ekranie tak, jakby wprost urodził się do powierzonej mu roli. 

Złośliwi zarzucają Pasikowskiemu pewną schematyczność: wrażliwy twardziel z przeszłością, męska przyjaźń wystawiona na próbę, której nie przechodzi, zła kobieta, zdrada, zbrodnia, brutalność i kara. Brzmi znajomo? Być może. Na pewno nie w polskim kinie i nie w 100 %. Przyjmijmy jednak, że w tego typu argumentacji jest pewna logika. Tym bardziej, że Pasikowski nie wziął się z próżni (nie jedno w życiu oglądał). Nie jest tajemnicą, że twórca inspiruje się amerykańskim kinem policyjnym, a jego ulubionym filmem jest Taksówkarz (1976) Martina Scorsese, z którego cytatu możemy dopatrzeć się w finale Psów. O ile pewnego rodzaju format jest wykorzystany, to nie dzieje się to w skali 1:1. Polski autor wzbogaca go i poszerza, wpisując go idealnie w polską rzeczywistość. Jeśli ktoś nadal nienawistnie obstaje przy zarzucie schematyczności i nie da sobie tego wyperswadować to powinien pamiętać, że nawet jeśli wykorzystujemy pewien schemat, mamy bardzo wiele możliwości jego realizacji. Więc jeśli to utarty schemat to uwielbiam taki schemat, w dodatku tak genialnie zrealizowany.   
Psy to jednak nie tylko świetny scenariusz i obsada. W stworzeniu niepowtarzalnego klimatu filmu ogromną rolę odegrał autor zdjęć - Paweł Edelman, znany szerszej, światowej publiczności z chwytających za serce zdjęć do oscarowego filmu Romana Polańskiego - Pianista (2002). Dzięki niemu, w Psach również mamy do czynienia z  mistrzowskim wizualnie klimatem, szarością świata, obrazem smutnym i depresyjnym, jak rzeczywistość filmu w oczach jego niepewnych jutra bohaterów. Duża ilość zbliżeń przeważa szalę filmu, słusznie określanego dramatem sensacyjnym, w stronę dramatu, zbudowanego przede wszystkim na na emocjach bohaterów i ich wewnętrznych przemianach. 

Zostając przy budowaniu klimatu i pewnego rodzaju warstwy metafizycznej filmu, nie można wspomnieć o genialnej muzyce, za którą w Psach odpowiadał Michał Lorenc. Warstwa dźwiękowa filmu wydaje się być przemyślana i wykonana perfekcyjnie. Główny muzyczny motyw, grany na trąbce, nie dość, że brzmi genialnie, świetnie komponując się z obrazem, to jeszcze najprawdopodobniej jest jednym z pierwszych elementów, które pojawiają się nam w głowie po pomyśleniu sobie o dziele Pasikowskiego.
         
Psy przekroczyły też pewną barierę językową, a właściwie złamały tabu dotyczące wulgaryzmów na ekranie. Przed filmem "ciężkie" przekleństwa pojawiały się w naszych rodzimych produkcjach bardzo rzadko i ostrożnie. Psy rozluźniły język polskiego kina, czego efekty możemy obserwować do dzisiaj, z różnym skutkiem. 
Pierwsze Psy są najważniejszym filmem w moich życiu. Wpłynęły one w sposób znaczący na moje postrzeganie świata oraz stosunek do kina polskiego i światowego, moje spojrzenie na dzieło filmowe i na bohaterów - nie tylko filmowych. Śmiało mogę stwierdzić, że to głównie Psy mnie ukształtowały. Bez nich na pewno byłbym kimś innym i na sto procent nie pisałbym, tak jak to teraz robię.  

Jeśli chodzi o film Psy II: Ostatnia krew (1994), który premierę miał w roku mojego urodzenia, jest to obraz bardzo dobry, trzymający odpowiedni poziom, jednakże różniące się zasadniczo od części pierwszej. Amerykanie mawiają "Sequel not equal". Rzeczywiście po mimo wielu superlatyw "dwójka" jest, w mojej opinii, o klasę niżej niż Psy. Nasi bohaterowie chociaż ci sami, nie są już tacy sami. Sam film też różni się od "jedynki" wieloma aspektami. Ostatnia krew jest kinem większym, jak to powiedział ich producent. Mamy tu więcej kręcenia panoramy i dużo więcej Artura Żmijewskiego. W Psach jego postać nie miała nawet nazwiska. W dwójce jest jednym z głównych bohaterów, obok Franza Maurera i Waldka Morawca (Cezary Pazura). Żmijewski daje z siebie wszystko. Słyszałem nawet kiedyś ciekawą opinię, a mianowicie, gdyby umarł zaraz po skończeniu zdjęć do filmu to stałby się legendą niczym Zbyszek Cybulski. 

Psy II podobnie jak pierwsza część są świadectwem swoich czasów. Filmy dzielą tylko 2 lata, jednak z punktu widzenia bohaterów (zwłaszcza, że na ekranie minęły 4 lata) dużo się zmieniło. Psy to okres transformacji i niepewności jutra, tego co przyjdzie, co przyniesie nowe. W dwójce mamy do czynienia z początkami tzw. dzikiego kapitalizmu, przestępczością zorganizowaną i wojną w Jugosławii. Kontekst znacznie się poszerza, a co za tym idzie zwiększa się zakres problemów i skutki działania bohaterów. Franz Maurer staje już więc nie w obliczu wymierzenia sprawiedliwości mordercom kolegów-policjantów, powiązanych z handlem narkotykami, ale jego rozterki i wybory mają wpływ na wielką międzynarodową politykę.   

Jednym z najważniejszych ogniw świadczących o "kultowości" tej serii są dialogi. Wszystkie wydają się być w pełni przemyślane i lekkie - bez jakiegoś niestrawnego ładunku patosu czy teatralności, ale też paradoksalnie ciężkie - ze względu na swój ciężar gatunkowy i siłę przekazu. Jedna z najsłynniejszych kwestii została nawet "wypożyczona" z "jedynki" do podtytułu Psów III - W imię zasad...

Czego możemy się spodziewać po Psach III? Ze zwiastuna możemy wywnioskować, że po mimo finału "dwójki" Franz znowu trafił do więzienia, z którego wychodzi po 25 latach. Znowu los łączy go z "Nowym". W zwiastunie widzimy też młodą i piękną dziewczynę w towarzystwie policjanta granego przez Marcina Dorocińskiego, z którym widocznie coś ją łączy. Słyszymy też o "polowaniu na wilka". Czy chodzi o Radosława Wolfa? 

Jakiś czas temu oglądałem też rozmowę Karoliny Korwin-Piotrowskiej z artystami biorącymi udział w tworzeniu filmu, w ramach Aktualności Filmowych Canal +, z której dowiedziałem się kilku ciekawych rzeczy. Sebastian Fabijański będzie grał przyjaciela syna "Nowego", który zaginął. Możemy więc przypuszczać, że główną osią fabularną będzie jego ratunek z pomocą Maurera. Pytanie jaką rolę odegra Wolf... Jak w nowej sytuacji i rzeczywistości odnajdzie się Franz? 

Na te i inne pytania pytania uzyskamy konkretną odpowiedź 17 stycznia 2020 roku. Mam nadzieję, że dostaniemy dzieło co najmniej dobre, a najlepiej takie, żebyśmy mogli powiedzieć: "Warto było czekać te 26 lat". 

środa, 11 grudnia 2019

Wiedźmin - najgorętsza premiera od Netfliksa


20 grudnia bieżącego roku nastąpi coś na co fani fantastyki, prozy Andrzeja Sapkowskiego, trylogii gier CD Projekt Red czy po prostu miłośnicy Geralta z Rivii, czekali od wielu lat. Na przeciw ich nadziejom, marzeniom i oczekiwaniom wyszła najprawdopodobniej największa i najpopularniejsza serialowo-filmowa platforma (obywatelska) - Netflix.  


Kilka dni o świętami Bożego Narodzenia dostaniemy coś wielkiego, o skali tej wielkości mogą świadczyć nie tylko zwiastuny, wywiady, dyskusje, ale także wielość reklam - bilbordów i plakatów (których jest kilka rodzajów, każda z głównych postaci ma swój plakat). Muszę przyznać, że "w naszym nieszczęśliwym kraju", a zwłaszcza w jego stolicy moc marketingu jest ogromna. Nie przypominam sobie, żeby żadna z wcześniejszych produkcji Netfliksa była aż tak pompowana (brzmi pejoratywnie, ale tak nie jest). Zastanawia mnie w jakim stopniu zależy to od pierwiastka nacjonalistycznego, a mianowicie, że amerykański serial za duże pieniądze jest oparty na książkach Polaka, który jako jeden z nielicznych zyskał (zasłużoną) sławę na całym świecie. 

Podobny obrazPrzy okazji promowania serialu nie obyło się też bez kontrowersji politycznych. Mówiąc ściślej jednej takiej polityczno-tragikomicznej kontrowersji, ale za to jakiej - z udziałem polskiej ambasady w Waszyngtonie. Jakiś czas temu na stronie internetowej placówki ukazała się notka zachęcająca do oglądania serialu Netfliksa, będącego... ekranizacją kultowej polskiej gry komputerowej! Dobre chęci, wiadomo, ale czasem chyba jednak rzeczywiście milczenie jest złotem... Oczyma wyobraźni widzę minę szanownego mistrza Sapkowskiego, który i tak jest bardzo wyczulony na mieszanie jego twórczości z grami komputerowymi inspirowanymi jego twórczością (nie odwrotnie!). 
    


W sumie chyba najwięcej kontrowersji wokół serialu dotyczy(/ło) obsady, poczynając od głównego aktora a kończąc na driadach. Rola tytułowa przypadła Henry'emu Cavillowi, znanemu najbardziej z niedawnej roli Supermana. No właśnie, już tutaj zaczyna się pierwszy "plus ujemny" - "za bardzo kojarzy się z Supermanem!". 
Drugą sprawą, wynikającą w pewnym sensie z pierwszej jest to, że Cavill jest zbyt napakowany, przez co bardziej pasował by do roli Conana niż wiedźmina. Niektórzy narzekali też, że aktor jest za "mało słowiański", albo że korzysta z peruki zamiast zapuścić własne włosy. Ale nie widzę potrzeby do pochylania się nad tym. 

Znalezione obrazy dla zapytania wiedźmin netflixDostało się też aktorce kreującej rolę Yennefer z Vengerbergu (Anya Chalotra) - że za mało kobieca, niezbyt ponętna, za młoda - zbyt dziewczynkowata... Oczywiście najprawdopodobniej na takie spojrzenie najbardziej miała wpływ gra Wiedźmin 3: Dziki Gon i genialna wizualnie (i nie tylko) postać. Cóż sam podzielałem część z powyższych obaw dotyczące obojga aktorów, jednakże ostatni zwiastun skutecznie mi je rozwiał. Myślę, że nie tylko mi. 

Innymi kontrowersjami dla wielu była, a może jest aktorka grająca Triss Merigold - Anna Shaffer. Na jednej z fanowskich stron na fb ktoś porównał ją do stereotypowej Cyganki, podpisując jej zdjęcie - "piękny pan powróżyć". Wielu fanów też śmiało się z decyzji, aby driady z Brokilonu były grane przez same czarnoskóre aktorki. Jacyś dowcipnisie ochrzcili je "draidami z Brooklynu". 

Znalezione obrazy dla zapytania wiedźmin netflixWiadomo, terror poprawności politycznej zbiera krwawe żniwo, Netflix, delikatnie mówiąc, też nie jest od tego wolny. Jednakże jak słusznie zauważył zaprzyjaźniony doktor od fantastyki, jest to świetny sposób na ukazanie dyskursu postkolonialnego. Tak czy inaczej nie jest to przegięciem, chociaż takowe łatwo jest mi sobie wyobrazić. Mogłoby być przecież tak, żeby jedynym białym elementem były włosy Geralta a jedyną heteroseksualną postacią byłaby Płotka. Sądzę jednak, że o ile takie coś mogłoby przejść, to z wielu stron posypały by się gromy na głowy twórców. A jeszcze gorzej by mogło być gdyby nieludzi grali sami przedstawiciele mniejszości narodowych. Taka nadgorliwość mogłaby być potraktowana gorzej od faszyzmu. Wtedy wiele międzynarodowych organizacji antyrasistowskich czy anty-antysemickich zgotowało by Netfliksowi, po mimo jak najlepszych chęci ruski miesiąc. 


Nie ma jednak potrzeby rozpuszczać aż tak wodzy fantazji, bo i rzeczywistość zapowiada się wystarczająco ciekawie. Z pewnych doniesień medialnych możemy wywnioskować, że panu Andrzejowi projekt Netfliksa chyba się podoba, gdyż w jednym z licznych artykułów, dotyczących prac nad serialem podana była informacja, że obecny na planie pisarz miał popłakać się ze wzruszenia. Gdzie indziej jednak nasz ulubiony autor miał powiedzieć: "Los moich postaci i pieniądze mnie nie obchodzą"... Tak czy inaczej już niebawem spełni się coś na co większość z nas wyczekiwała od kilku lat. Mam nadzieję, że się nie zawiedziemy. Czego sobie i Wam, kochani życzę.         

poniedziałek, 2 grudnia 2019

Joker - Studium szaleństwa i rewolucji bolszewickiej w Gotham

Jako wielki fan świata Mrocznego Rycerza nie mogłem sobie odmówić zobaczenia na ekranie historii jego najsłynniejszego przeciwnika, jednakże to, co zobaczyłem było diametralnie inne od tego, co mogłem widzieć do tej pory… Czy inne znaczy gorsze? Absolutnie nie!

Postać Jokera pojawiła się w komiksach wydawnictwa DC Comics już w 1940 roku. Mroczny Rycerz zadebiutował na kartach komiksu w 1939 roku. Superbohater nie czekał więc zbyt długo na największego superzłoczyńcę w Gotham City. Psychopatyczny morderca-klaun jest czołowym antagonistą Batmana w tym mrocznym świecie niemal od samego początku.

Już z pierwszych kadrów najnowszego filmu Todda Phillipsa uderza nas depresyjny, beznadziejny i nihilistyczny obraz świata przedstawionego. O wszechobecnym brudzie fizycznym i moralnym co jakiś czas informuje nas radio i telewizja, co ma znamiona pewnego rodzaju refrenu powtarza: śmieci, szczury, bezrobocie i co rusz nowo powstające slumsy, nawet w lepszych dzielnicach.

W filmie brakuje chociażby minimalnej dawki komiksowości, nie znajdziemy w nim choćby najdrobniejszych śladów jakichkolwiek schematów znanych z filmów opartych na komiksach.
Bohaterem, a raczej doskonałym antybohaterem jest z pozoru zwykły człowiek z problemami, które go przerastają. Przynajmniej na tej płaszczyźnie nietrudno się z nim utożsamić. Arthur Fleck, bo o nim mowa, z powodu cięcia kosztów w podupadającym Gotham nie może zostać na oddziale Arkham Asylum i musi radzić sobie sam, próbując swoich sił jako komik i klaun, co zresztą niezbyt mu wychodzi. Podobnie jak w innych dziedzinach życia. Fleck żyje w biedzie razem z chorą matką. Chodzi co prawda do terapeutki, ale tak naprawdę nawet ona go nie słucha. Przyjmuje też sporo medykamentów, które mają mu umożliwić normalne funkcjonowanie. Jednakże nie dość, że dają one jedynie złudzenie i mglistą nadzieje na poprawę, to nawet tego z czasem zostaje pozbawiony. Jest więc chorym człowiekiem pozostawionym bez odpowiedniej pomocy. Właściwie życie dostarcza mu jedynie bólu i cierpienia. Z żadnej strony nie może liczyć na pomocną dłoń.

Słynny śmiech Jokera został w filmie sprowadzony do schorzenia natury neurologicznej, dlatego często występuje w niezbyt pozytywnych, smutnych dla bohatera sytuacjach.
Niemal od samego początku granica między rzeczywistością a imaginacją zostaje mocno zatarta. Widać to nie tylko w wydarzeniach, ale także, a może nawet przede wszystkim w relacjach międzyludzkich. Są dla Arthura bardzo trudne.. Wyraźny rozdźwięk między tym co wydarzyło się naprawdę a co jest jedynie wykreowane przez umysł naszego bohatera możemy zaobserwować w relacji Flecka z sąsiadką, która ukazana jest w dwójnasób - co daje nam chyba najbardziej wyrazisty obraz podwójnej rzeczywistości i ogromnej różnicy między nimi. W tym jednym wypadku możemy być jednak niemal w stu procentach pewni prawdy.

Myślę, że warto w tym miejscu zrobić zestawienie i bardzo krótką charakterystykę wszystkich filmowych Jokerów. Weźmy pod uwagę Jokera z serialu Batman (1966-1968) – Cesar Romero, pełnometrażowe filmy Batman (1989) – Jack Nicholson, Mroczny rycerz (2008) – Heath Ledger, Legion samobójców (2016) – Jared Leto i Joker (2019)  - Joaquin Phoenix. Romero – klaun, Nicholson – retro gangster, Ledger – terrorysta, chcący przekonać wszystkich, że są tacy jak on, Leto – komiksowy gangster, Phoenix – samotny, chory, niespełniony komik, smutny klaun.
O ile Jokera Nicholsona tworzy rykoszet pocisku i kadź z chemikaliami, to Jokera Phoeniksa tworzy społeczeństwo (poczynając od matki), jego rozkład i rozwarstwienie (co jego późniejszym czynom nadaje znamion iście rewolucyjnych, inna sprawa, że nie możemy określić do jakiego stopnia dzieje się to naprawdę).

Joker jest więc ofiarą systemu i wyrzutkiem społeczeństwa, którego w stronę szaleństwa i zbrodni spycha jego nieukojony ból, niezrozumienie i odrzucenie. Możemy śmiało przypuszczać, że jego upadku można było uniknąć. 

Wieloznaczącym tłem do problemów Arthura Flecka, a może nawet pewnym szerszym odbiciem są problemy miasta Gotham. Jego upadek i degrengolada. „Wydaję mi się, czy ludzie w tym mieście zaczynają wariować”? – pyta w pewnym momencie Arthur swojej terapeutki. Miasto upada tak jak jego mieszkańcy, przy bierności możnych, którzy mogliby je jakoś uratować i pomóc potrzebującym, których przybywa coraz więcej na skutek cięć w budżecie.

To tło sprawia wrażenie, że właściwie wszyscy bogacze są źli i to oni są najbardziej winni wszechobecnemu rozkładowi. Można powiedzieć, że mamy ukazaną jak najbardziej subiektywną perspektywę – punkt widzenia Arthura. Poziom rozwarstwienia i wzajemnej nienawiści pomiędzy klasami społecznymi sprawia ważnienie, że dla Gotham zbliża się czas rewolucji bolszewickiej. Arthur, w pewnym sensie staje się symbolem rewolucji i szaleństwa Gotham, jako jeden z najbardziej wyklętych synów miasta.

Jego największym antagonistą wydaje się być jeden z najbogatszych ludzi Gotham - Thomas Wayne, znany z komiksów jako ojciec Batmana, którego śmierć pchnęła syna do przeciwstawienia się wszelkiemu złu i pladze przestępczości. Tutaj Wayne przedstawiony jest jako człowiek cyniczny i pozbawiony empatii. Oprócz bycia biznesmenem zajmuje się też polityką. Startuje w wyborach na burmistrza Gotham City. Niejednokrotnie okazuje swoją arogancje wobec przeciętnych, niezadowolonych mieszkańców, mówiąc publicznie: „Gotham zeszło na psy” „Jesteście śmieszni”.
Działania Arthura są w pewnym sensie działaniem obronnym, zwłaszcza na samym początku jego zbrodniczego upadku, możemy nawet powiedzieć, że dosłownie, wymierzonym przeciw niesprawiedliwości otaczającego go świata.

Miasto Gotham nie jest zbyt dopracowane w warstwie architektoniczno-wizualnej, nie uświadczymy tu specjalistycznych, skomplikowanych dekoracji ani scenograficznej ekwilibrystyki jak w gotyckim Gotham City z całym pietyzmem makiet z filmu Tima Burtona, jednak jego budowa jest ponad wizualna, ma ono swoją ciemną złowieszczą osobowość z niepokojami społecznymi i ogromem problemów wylewających się z ulic i mediów. 

Fleck spotyka się także z synem Thomasa Wayne’a – Brucem, znanym z wielu komiksów i filmów jako późniejszy Batman, jednak w tym układzie trudno byłoby o następujący później słynny antagonizm z powodu ogromnej różnicy wieku (ponad 30 lat!) jaka ich dzieli.

W mojej opinii film opowiada o chorobie społeczeństwa, degrengoladzie, o tym co się stanie kiedy nie pomoże się człowiekowi w palącej potrzebie, kiedy zostawi się go samemu sobie, bez pomocy, i o tym jak pewnych sprzyjających warunkach można łatwo zwariować.

Arthur przechodzi ogromną przemianę od pierwszej do ostatniej minuty filmu. W finale nawet jego wygląd zewnętrzny jest tak bardzo odległy od tego co widzieliśmy przez większość filmu. Pod makijażem ciężko dostrzec już Arthura. Teraz to już jest Joker.  



MeToo# - Sprawiedliwości stało się za dość?

Echa międzynarodowej akcji #MeeToo, nadal nie gasną. Wcześniej był przypadek przestępstw seksualnych, o jakie zostali oskarżeni Harvey Weins...