środa, 13 stycznia 2021

MeToo# - Sprawiedliwości stało się za dość?


Echa międzynarodowej akcji #MeeToo, nadal nie gasną. Wcześniej był przypadek przestępstw seksualnych, o jakie zostali oskarżeni Harvey Weinstein, Kevin Spacey oraz Woody’ego Allena. Niedawno miałem okazję przeczytać wiadomość o usunięciu Romana Polańskiego, z grona członków walnego zgromadzenia Francuskiej Akademii Filmowej. 


W 2020 roku, Roman Polański został pozbawiony honorowego miejsca wśród członków walnego zgromadzenia Francuskiej Akademii Filmowej, w związku z aferami seksualnymi z lat 70-tych. 

W związku z zarzutami o gwałt na aktorce Valentine Monnier, którego rzekomo, polski reżyser filmowy miał dokonać w roku 1975, a także ze względu na swoją niechlubną przeszłość (stosunek seksualny z 13-letnią Samanthą Geimer w roku 1977), środowiska feministyczne coraz częściej domagały się wyrzucenia go z gremium przyznającego nagrodę Cezara.

Podobny przypadek spotkał jakiś czas temu innego znanego reżysera z USA, Woody’ego Allena, który również został oskarżony o rzekome molestowanie seksualne swojej adoptowanej córki Dylan Farrow. Od tego czasu, mało który artysta wyraża chęć nawiązania współpracy z obydwoma panami. Wielu aktorów i aktorek publicznie wyraziło swoją dezaprobatę wobec nich, odmawia grania w ich filmach, a kilku nawet zadeklarowało, że żałuje współpracy. W przypadku Woody’ego Allena, sytuacja wydaje się być jeszcze gorsza, niż w przypadku naszego rodaka. Niedawno mogliśmy przeczytać artykuł w New York Times, że cztery największe wydawnictwa książkowe w Stanach Zjednoczonych, odmówiły podjęcia rozmów w sprawie wydania wspomnień Allena w formie autobiografii. Oznacza to, że przedstawiciele największych i najbardziej prestiżowych wydawnictw nie chcą, wręcz nie mają nawet najmniejszego zamiaru, poznać jego punktu widzenia. Zapewne ma to wszystko związek z coraz bardziej narastającą presją ze strony zwolenniczek (i zwolenników) MeToo#, jak również z rosnącymi konsekwencjami związanymi z poprawnością polityczną.

Można by rzec, że odmowa wydania autobiografii Allena, czy wydalenie Polańskiego z Francuskiej Akademii Filmowej, po tym, jak Akademia znalazła się w ogniu krytyki organizacji feministycznych po zgłoszeniu 12. Nominacji do nagrody Cezara dla filmu Polańskiego Oficer i szpieg (2019), nie jest wcale powód udowodnionej winy dwóm oskarżonym reżyserom. Jednym powodem, jest presja społeczna, jaką wywołuje choćby cień podejrzeń. Znamy tego typu przypadki z historii.

Krucjata MeToo#

Kiedy słyszymy w radiu lub oglądamy w telewizji wiadomości, które informują nas o popełnionych przestępstwach w branży rozrywkowej przez znanego artystę, naszą pierwszą reakcją jest zapewne szok. Nikt z nas nie spodziewał się, że nasz ulubiony raper, aktor czy malarz mógł w ogóle nawet spróbować dopuścić się przestępstwa na tle seksualnym. Jakoś łatwiej ludziom przyswaja się wieści o tym, jak ktoś z wcześniej wymienionych person np. zostaje zatrzymany przez policję za jazdę pod wpływem alkoholu lub narkotyków. Mówimy, że no cóż, miał gorszy dzień, lub po prostu załamał się, ma depresję, jest debilem, itp. Jednak, kiedy słyszymy o molestowaniu, lub gwałcie, wtedy przestajemy być na to obojętni.

Szczególnie widoczne jest to w społeczeństwie amerykańskim. Amerykanie wydają się mieć doświadczenie w tego typu sprawach. Znane były afery związane np. ze strzelaninami w publicznych szkołach i chęć udowodnienia, że za tym wszystkim stoją muzycy metalowi, śpiewający o szatanie lub sklepy z łatwo dostępną bronią. Gdy dochodzi do tragedii, amerykanie starają się jakoś pogodzić się z tą sytuacją i działają. W jaki sposób?

Na początku jest panika. Po panice przychodzi czas na refleksje… i szukanie kozła ofiarnego (zajmuje im to góra par dni, aż znajdzie się przywódca stada - wielki inkwizytor) i utworzenie ugrupowania, bądź kilku, który stałoby na straży moralności i zwalczałoby tego typu sytuację. A potem wszczyna się krucjatę! Oczywiście jesteśmy ludźmi cywilizowanymi i jak na XXI wiek przystało, nie mówimy tutaj o krucjacie, myśląc o średniowieczu, kiedy grupa bogobojnych ludzi szła na świętą wojnę, z ogniem i mieczem w ręku przeciwko muzułmanom, atakującym Jerozolimę. Chodzi o krucjatę moralną, w której to media widzą siebie w potrójnej roli - policjanta, sędziego i kata. 


Woody Allen, amerykański reżyser od wielu lat walczy ze swoją byłą partnerką, Mią Farrow, w związku z oskarżeniami o molestowanie seksualne ich wspólnej córki, Dyllan Farrow. 

Afera seksualna w Hollywood poruszyła problem traktowania kobiet w show biznesie, co przyczyniło się do powstania ruchu #MeToo. Hasztag ten został pierwszy raz użyty dość dawno, w 2006 roku przez Taranę Bruke na portalu społecznościowym MyScape, w ramach masowej kampanii wzmacniania poprzez empatię skierowanej do kobiet doświadczonych przemocą seksualną. Natomiast aktorka Alyssa Milano, tuż po aferze z Weinsteinem, zachęcała do rozpowszechnienia tego hasztagu w ramach kampanii uświadamiającej. Na Twitterze napisała:

Gdyby wszystkie kobiety, które były kiedyś molestowane seksualnie, napisały #MeToo w swoich statusach, być może udałoby się pokazać ludziom, jaką skalę ma to zjawisko.

Akcja #MeToo spowodowała, że kobiety otwarcie zaczęły mówić o swoich nieprzyjemnych doświadczeniach, nie tylko w środowisku filmowym, ale w ogóle w środowisku artystycznym. Wynikiem tego zatrzymano i postawiono zarzuty wykorzystywania seksualnego kobiet przez dwóm znanych komików Billa Cosby’ego i Louisa CK. Przypomnijmy również sprawę Harvey’a Weinsteina, znanego producenta filmowego, współtwórcę wytwórni filmowych Miramax, Dimension Films oraz The Weinstein Company. Producent został oskarżony przez ponad 70 kobiet o molestowanie i wykorzystywanie seksualne. Na liście jego ofiar znalazły się znane nazwiska, m.in. Angeliny Jolie, Gwyneth Pathrow, Ashley Judd i Nathalie Portman. To właśnie jego występki stały się przyczyną powstania akcji MeToo#. I nie przeczę, że ta sprawa wyszła wszystkim na dobre.

Oskarżeń ciąg dalszy – Sprawa Spacey’a, Polańskiego, Jacksona i Allena

Ale co mają w takim razie na swoją obronę Woody Allen i Roman Polański?
Co mogą powiedzieć Michael Jackson lub Kevin Spacey? 


W związku z oskarżeniami molestowania seksualnemu wysuniętymi przez aktora Anthony'ego Rappa, Kevin Spacey stracił posadę w serialu na platformie Netflix "House of Cards", a jego aktorska kariera została zrujnowana. 

Kevin Spacey, znany i lubiany aktor, m.in. z filmu American Beauty, czy z serialu produkowanego przez stację Netflix, House of Cards, został oskarżony przez 30 mężczyzn niestosowne zachowanie wobec nich. Błędnym posunięciem ze strony aktora było wydanie oficjalnego oświadczenia, w którym przeprosił młodszego aktora, Anthony’ego Rappa (który to właśnie jako pierwszy publicznie powiedział o tym, co Spacey uczynił… i przy okazji wyznał, że jest gejem!

Byłem przerażony historią, jaką opowiedział Anthony Rapp. Przyznam się, że nie pamiętam tego wydarzenia, bo miało zdarzyć się ponad 30 lat temu. Jeśli rzeczywiście tak było, bardzo przepraszam. (...) Ta historia zachęciła mnie do tego, by powiedzieć o innych rzeczach związanych z moim życiem. Miałem w swoim życiu relacje zarówno z kobietami, jak i mężczyznami. Kochałem mężczyzn, miałem z nimi romantyczne wzloty. Teraz wybrałem życie jako gej.

Cóż, jeżeli aktor liczył na wsparcie swoich kolegów i koleżanek, wspierających mniejszości seksualne, to niestety nie wyszło mu to na dobre. Media donoszą, co prawda, że jedna z ofiar nagrała całe zajście, lecz skoro tak było, to dlaczego (jak było w przypadku Weinsteina), nie upublicznił tego w Internecie? Skoro wiele osób tak robi, to czemu nie doczekaliśmy się taśm z dowodami? 


Znany i wpływowy hollywoodzki producent filmowy, Harvey Weinsten, został oskarżony o molestowania seksualne i gwałty przez ponad 70 aktorek, modelek i statystek. Jego sprawa sprawiła, że głośno zrobiło się o akcji #MeToo. 

Oskarżenia dotyczące molestowań i gwałtów, dotyczyły także innych sławnych artystów. W ciągu paru miesięcy, pojawiły się informacje, w których skrzywdzone kobiety oskarżyły takie osobistości sztuki filmowej jak Dustin Hoffman, Luc Besson, Geoffrey Rush, Sylvester Stalone, Bruce Willis oraz Morgan Freeman. Żadne z tych oskarżeń się nie potwierdziły.

Najbardziej zaskoczył mnie fakt oskarżenia Morgana Freemana. Ten spokojny, 81-letni już czarnoskóry amerykański aktor, ulubieniec publiczności na całym świecie, został oskarżony o molestowanie seksualne ponad ośmiu kobiet. Informacje podał serwis CNN, do którego właśnie owe kobiety się zgłosiły. Jedna z rzekomych ofiar, miała być molestowana podczas prac na planie filmu W starym, dobrym stylu, którego kręcenie rozpoczęto latem 2015 roku. Jednak, jak się później okazało, oskarżenia te były bezpodstawne i aktor został oczyszczony z wszelkich zarzutów, a stacja CNN została publicznie potępiona przez inne media, m.in. The New York Times, The Wall Street Journal i The Washington, wytykając stacji telewizyjnej łamanie podstawowych zasad dziennikarstwa. 

Podobnie wygląda sytuacja nieżyjącego już Michaela Jacksona. W styczniu 2019 roku, na festiwalu Sundance, swoją premierę miał film dokumentalny produkcji HBO, Leaving Neverland, w którym James Safenchuck i Wade Robson wyznali, że Michael Jackson molestował ich seksualnie. Na wielu stronach internetowych i portalach społecznościowych wciąż wrze. Świat podzielił się na dwa obozy: obrońców muzyka i jego oskarżycieli. Ludzie, którzy jeszcze nie dawno opłakiwali muzyka, dzisiaj odcinają się od niego. Chociaż jeszcze 14 lat temu, nie dopuszczali do siebie informacji, że Jackson mógł dopuścić się molestowania seksualnego nieletnich.

Tak naprawdę nie ma żadnych upublicznionych dowodów, które wskazywałyby na ich winę. Nie dostaliśmy żadnych materiałów video, czy taśm z głosem Jacksona, na których widzimy lub słyszymy, że rzeczywiście zrobili to, o co są oskarżani. Jeśli tymi sprawami zajmowali się dziennikarze śledczy, to również nie przedstawili żadnych wyników swoich śledztw. Co zamiast tego robią? Otóż starają się, krok po kroku, usunąć pamięć po artystach. Muzyka Michaela Jacksona jest bojkotowana w wielu radiostacjach, praktycznie bez żadnego konkretnego powodu. Wystarczy tutaj wspomnieć decyzje stacji radiowych w Kanadzie i Nowej Zelandii, które zadecydowały, że nie będą już nigdy więcej puszczać przebojów Jacksona na swoich antenach. Z kolei Mark Louis Vuitton, projektantka mody, zaprezentowała kolekcję męską, poświęconą artyście, po czym 15 marca wycofała ją. Nawet jeden z twórców amerykańskiego animowanego serialu The Simpsons, Al Jean, powiedział, że odcinek Stark Raving Dad, który zadebiutował w 3. sezonie serialu, miał posłużyć piosenkarzowi do jego obrzydliwych celów. Usuwanie na siłę dzieł artysty, tylko dlatego, że rzekomo został oskarżony o pedofilię, jak zrobiły to radiostacje muzyczne w Kanadzie i Nowej Zelandii, jest dla mnie dużą przesadą.


Michael Jackson, nazywany "Królem Popu", wielokrotnie był oskarżany o molestowanie seksualne w stosunku do osób nieletnich. Nawet po jego śmierci, ciąży na jego legendzie piętno pedofila. 

Ludzie nie zadają pytań, ani nie szukają dowodów na niewinność Jacksona, lecz zamiast tego, rozpowszechniają na cały świat film produkcji HBO Leaving Neverland. Po premierze filmu, niemal wszyscy uznali go za obrzydliwego pedofila, a echa tej afery dotarły także i do Polski, ponieważ patronem Amifteatru, który znajduje się na warszawskim Bemowie, został właśnie Jackson. Teraz władze dzielnicy Bemowo chcą zmienić swoją decyzję, tłumacząc się, że Amfiteatr powinien zmienić swoją nazwę, gdyż jej patron jest obciążony oskarżeniami o pedofilię. Chociaż władzom nie przeszkadzało to, że oskarżenia tego typu wysunięto w stronę Jacksona, z których został on oczyszczony już w roku 2004.

Jak natomiast zareagowali fani Króla Popu? Czy zadali sobie trochę trudu i przyjrzeli się tej sprawie bliżej? Nie. Przyznali rację rzekomo pokrzywdzonym. W wyniku czego, czołowi przedstawiciele pozarządowych organizacji związanymi z prawami człowieka (w tym również MeToo#), uznali, że pamięć po zmarłym już dawno artyście muzycznym powinna zostać usunięta raz na zawsze.

Jak już wcześniej wspomniałem, sprawa Polańskiego, związana z wydarzeniami, które odbyły się w latach 70-tych ubiegłego wieku, ciągnie się za reżyserem aż do dnia dzisiejszego. Przypomnijmy całą tę sytuację. W 1977 roku, w mieście Los Angeles w stanie Kalifornia, Roman Polański, wciąż przeżywający śmierć swojej żony Sharon Tate, brutalnie zamordowanej w 1969 roku przez gang Charlesa Mansona, proponuję sesje zdjęciową do francuskiego magazynu Vogue 13-letniej dziewczynie, Samanthcie Geimer (umówmy się, na zdjęciach z tamtych lat, rzeczywiście nie przypominała 13-latką). Młoda dziewczyna wierzy naiwnie, że współpraca z Polańskim otworzy jej drogę do kariery modelki lub aktorki. I owszem, dziewczyna stanie się niedługo sławna, ale nie w ten sposób, w jakby chciała.

W swojej autobiografii, Dziewczynka, życie w cieniu Romana Polańskiego, dokładnie opisała co zaszło między nią a dużo starszym polskim reżyserem. Polański zabrał ją do domu Jacka Nicholsona (z którym łączyła go długa przyjaźń od czasu prac na planie filmowym Chinatown), w którym to Polański odurza ją narkotykami, a następnie dochodzi między nimi do seksu oralnego i analnego. Wybucha wielki skandal. Reżyser zostaje aresztowany, ale nie ma co liczyć na uczciwy proces. Żądny sławy sędzia nie przejmował się ugodą, jaką ten zawarł z prokuraturą – prawdopodobnie planował wsadzić go za kraty, więc reżyser uciekł do Francji.

Jednak sama zainteresowana w swojej książce napisała wprost, że nie stawiała oporu, a wręcz przeciwnie. Chciała zaimponować Polańskiemu, kłamiąc mu, że brała już narkotyki i uprawiała seks, a także i to, że ma już skończone 17-lat. Jednak po całym zajściu, dziewczyna była oszołomiona i nie wiedziała jak się ma dalej zachować. W 1988 r., za namową jej matki, złożyła pozew cywilny przeciwko Polakowi. Ostatecznie ten wypłacił jej odszkodowanie – sześciocyfrowa kwota trafiła na konto ofiary. Pomimo całego wydarzenia, Samantha broni dzisiaj Romana Polańskiego, a nawet prosiła amerykański wymiar sprawiedliwości, aby zostawił go w spokoju.

To, co jednak mnie najbardziej zastanawia to fakt, że matka młodziutkiej wtedy Geimer nie zrobiła nic, żeby temu zapobiec. Były to lata 70-te, w których ludzie doskonale pamiętali lata 60-te – wszyscy brali narkotyki, pili duże ilości alkoholu i uprawiali seks na potęgę i to bez zabezpieczenia. Wiedzieli o tym wszyscy, którzy mieszkali w Hollywood, również sąsiedzi wielkich gwiazd. Nikt mnie nie przekona, że matka Samanthy nie wiedziała o tym, że czterdzoestoparoletni reżyser filmowy zaprosi niepełnoletnią dziewczynkę do domu swojego przyjaciela, który w dodatku, był znany z organizowania w swoim domu małych imprez narkotykowo-seksualnych (Nicholson był z tego dobrze znany) i będzie jej robił tylko zdjęcia do magazynu modowego. Pomimo, iż minęło parę ładnych lat, kiedy sprawa powinna ulec przedawnieniu, amerykański wymiar sprawiedliwości nie ustępuje i pomimo licznych apelacji, nie uniewinnił Polańskiego z wcześniej stawianych mu czynów. To wszystko rzutuje na jego karierę do dziś. 


Samantha Gailey, pomimo głośnej afery, jaka wyniknęła w latach 70-tych, od wielu lat broni Romana Polańskiego w mediach. 

W tym roku, Francuska Akademia Filmowa zrobiła w swoich szeregach szeroko zakrojone czystki. Ponad osiemnaście osób zostało wydalonych, w tym Alan Terzian, były przewodniczący FAF oraz producent filmowy Thomas Langmann, oskarżony o nękanie swojej żony. Polański również został wydalony z FAF, chociaż sprawa jest o tyle skomplikowana, że jeszcze we wrześniu 2020 roku, Polański oraz Lagmann, zostali przyjęci do gremium decydującego o tym, kto zasiądzie w zarządzie najważniejszych francuskich nagród filmowych, jako historyczni członkowie. W przypadku polskiego reżysera sprawa wiązała się z 12. Nominacjami do Cezarów dla jego najnowszego filmu Oficer i szpieg, który do kin wszedł pod koniec ubiegłego roku. To wywołało publicznie oburzenie, w wyniku czego, w listopadzie, aktorka Valentine Moonier oskarżyła Romana Polańskiego o gwałt. Na łamach Le Parisien opisała, że w 1975 roku, gdy miała 18 lat, filmowiec miał ją najpierw pobić, a później zgwałcić. Po ogłoszeniu listy nominowanych do Cezarów, członków Akademii Sztuki i Techniki Filmowej bardzo krytykowano za chęć nagrodzenia kogoś oskarżonego o przemoc seksualną. Początkowo w obronie nominacji dla filmu Romana Polańskiego stał przewodniczący FAF, Alain Terzian. Twierdził, że Akademia nie powinna wydawać moralnych sądów i oddzielać twórczość od prywatnego życia artysty. Lecz, z powodu nasilających się protestów aktywistów, cały zarząd organizacji podał się do dymisji.

Woody Allena też w tym wszystkim siedzi po uszy. A właściwie musi w tym wszystkim siedzieć, czy tego chce, czy nie. Czy molestował małą dziewczynkę w przeszłości, czy nie, to nie ma znaczenia. Ludzie się o tym dowiedzieli i rozpętała się wielka afera. Czy jednak decyzja czterech największych wydawnictw książkowych w Stanach Zjednoczonych o niewydaniu autobiografii reżysera, w której sam zainteresowany przedstawiłby swoje zdanie na temat całej tej sprawy i miałby jakąś szansę obrony, jest dobra? Ja uważam, że jest zła. I to bardzo. Jednak nie oznacza to, że jakby doszłoby do sfinalizowania umowy i książka Allena ujrzałaby światło dzienne, to uznam, że wszystko co w niej napisał jest w 100% prawdą. Ludzie, którzy go nie lubią i tak nie uwierzą. Ale co z ludźmi postronnymi? Neutralnymi? Czy oni nie chcą poznać, co ma do powiedzenia w sprawie oskarżeń? Panie Farrow przedstawiły swoje argumenty w najważniejszych amerykańskich dziennikach telewizyjnych i już znamy ich stosunek do amerykańskiego reżysera. Czy nie mamy prawa dowiedzieć się co tak naprawdę Allen sądzi o tym wszystkim? Według Czterech Największych Wydawnictw Książkowych w USA… Nie. A przynajmniej oni nie przyłożą do tego swoich rąk.

Emocje prawdę powiedzą?

To, co jednak wydaje mi się najgorsze w tym wszystkim, że tego typu niegodne czyny (jeśli do nich rzeczywiście by doszło), rzutują na to, że ludzie przestają myśleć racjonalnie. Jakiekolwiek dzieło sztuki, film lub piosenka, które kiedyś stało się światowym hitem i miało wielkie znaczenie dla współczesnej popkultury, teraz w odbiorze społecznym nie jest mile widziane. Ludzie nie tylko nie chcą słuchać płyt muzycznych, ani oglądać filmów czy obrazów, ale chcą je wymazać z pamięci. I są zdolni do tego, aby wszyscy, nawet ci, którzy nie są zaznajomieni z tematem, również o tym nie usłyszeli, ani tego nie zobaczyli.

Szczególnie można to zauważyć na wielu filmowych forach, kiedy pojawia się jakaś wzmianka o filmie wyżej wymienionych artystów, niektóre osoby od razu wypowiadają się na ten temat mniej więcej tak:

Dlaczego na tym forum wstawiacie link z filmem, wyreżyserowanym przez tego pedofila? Jak można wstawiać na tej grupie filmy lub informacje związane z tym „przestępcą”? Przecież ten człowiek (Allen, lub Polański), skrzywdzili tyle osób, że też ktoś ich filmy jeszcze chce oglądać. To jest żenada!

Lub coś takiego:

Bardzo dobrze, że temu gnojowi udało się postawić zarzuty (ponownie, zależy czy mówimy o Polańskim czy np. Spacey), miejmy nadzieję, że nigdy już o nich nie usłyszymy.

Problem pojawia się wtedy, kiedy ktoś z przeciwnego obozu ma argumenty, które podważają ich teorie, albo tłumaczą im, że dzieło sztuki danego artysty nie ma nic wspólnego z jego czynami. Wtedy do takich ludzi to nie dociera, zamiast tego, starają się wmówić mu, że jest adwokatem diabła. Oczywiście nie wiadomo do końca, tak naprawdę, kto ma rację. Nie można od razu z góry uznawać, że jedna strona ma rację, a druga się myli. Lecz teraz, wyraźnie widać, że ludzie wierzący w oskarżenia obydwu panów, żądają sprawiedliwości. Burza, jaka rozpętała się wokół osób zamieszanych w rzekome próby molestowania czy napaści seksualnych, jest ogromna i trwa do dnia dzisiejszego. Trudno się temu dziwić. Wszystko ma swoje plusy i minusy.

Na pewno dobrą stronę całej tej sytuacji, która zaowocowała powstaniem ruchu MeToo#, jest to, że ludzie zaczynają otwarcie mówić o tym, co się dzieje w show businessie, ponieważ jest wiele przykładów molestowań seksualnych stażystek, aktorek, itp. Dowiedzieliśmy się o tym wszystkim zbyt późno, ale zawsze coś. Pod tym względem, rok 2017 okazał się być przełomowym, gdyż złamał pewien bardzo ważny temat tabu, którego nikt wcześniej nie poruszał. Z drugiej strony jednak, mamy do czynienia, jak to zwykle bywa, z masową histerią ludzi. Dzieje się tak, kiedy ci normalni, niemogący nawet marzyć o sławie i bogactwie, przedstawiciele tzw. klasy średniej dowiadują się, że osoby z show businessu, znane i lubiane, jednak mogą zrobić coś złego. Ich ulubieni aktorzy, reżyserzy i muzycy, ludzie będący często autorytetami, z których chcą brać przykład, mogą być niewyżytymi seksualnymi maniakami. Problem jednak pojawia się wtedy, kiedy mamy do czynienia, powtórzę to słowo: z rzekomymi podejrzeniami o dokonaniu przestępstwa na tle seksualnym.

I teraz, całe, bardzo wrażliwe, społeczeństwo szuka dobrej recepty (tzw. złotego środka), który mógłby zapobiec dalszym tego typu straszliwym czynom. Cóż, ludzie myślący, doskonale zdają sobie sprawę, że nie da się uchronić wszystkich od wszelkiego zła. Osobiście bardzo bym tego chciał, ale dobrze wiem, że nie wystarczy tak tylko powiedzieć, czy wprowadzić w życie jakąś ustawę, polityczny manifest jak zrobili to Szwedzi w roku 1972, tworząc tzw. Rodzinę Przyszłości. Albo pójdźmy jeszcze dalej. Wprowadźmy przymusową kastrację wszystkich mężczyzn. To oczywiście jest żart, i zdecydowanie lekka przesada, chociaż wiele feministek pewnie by się ucieszyło na samą myśl o tym. Inaczej byłoby w przypadku normalnych kobiet.

Ludzie łatwo ulegają manipulacji. Bardzo łatwo. Po prostu nie myślą wtedy samodzielnie. A jak histeria, to w grę wchodzą emocje. Dobrze wiemy, że emocje mogą być pozytywne, ale i też negatywne. Często charakteryzują się tym, że pojawiają się nagle, zawsze łączą się z pobudzeniem somatycznym oraz tym, że mogą osiągnąć dużą intensywność. Nawet, jeśli jest są tylko przejściowe. Emocje często nacechowane negatywnymi konotacjami są dość powszechne i bywają najczęściej złymi doradcami. Nie ma tutaj już miejsca na normalną, mądrą i rzetelną dyskusję. Wystarczy wspomnieć o słowach Matta Damona, który w programie ABC krytycznie wypowiedział się o akcji #MeToo. Powiedział coś takiego:

Myślę, że to ważny moment, w którym kobiety czują się na tyle pewnie, że głośno opowiadają o tym, co je spotkało. To bardzo ważne. Jednak trzeba pamiętać, że jest różnica między poklepaniem po tyłku, a gwałtem czy molestowaniem. Obie rzeczy powinny zostać skonfrontowane, ale nie można ich do siebie porównywać. Żyjemy w czasach poprawności politycznej, ale chyba nikt z nas nie jest idealny.

Nie trzeba było długo czekać na reakcję członkiń ruchu #MeToo, które uznały go za osobę, delikatnie mówiąc, niepoczytalną, lub za kolejnego wroga kobiet. Przekazy medialne ukazują nam obraz sławnych i majętnych ludzi w negatywnym świetle i robią to w taki sposób, że odbiorcy aż kipią nienawiścią. Są nią tak nabuzowani, że gdyby tylko zobaczyli kogoś takiego na ulicy, albo, jak w przypadku Damona, ktoś wypowiedziałby publicznie słowa, z którymi się nie zgadzają, to natychmiast doszłoby do publicznego linczu. Nie tylko dokonaliby samosądu na jego ciele, ale także i na duszy.

Ludzie związani z #MeToo powoli zamieniają się w fanatycznych żołnierzy inkwizycji, gotowych potępić o oskarżyć każdego, kto nie zgadza się z ich zdaniem. Jeszcze gorzej wygląda sytuacja, kiedy większość społeczeństwa (szczególnie widoczne jest to w Stanach Zjednoczonych), popiera tego typu akcje organizacji pozarządowych. To się tyczy również niektórych działaczy politycznych związanych Lewicą. Przypomina to działalność hiszpańskiej inkwizycji, która została powołana do walk z heretykami w XV wieku (która wbrew temu, co głoszą niektórzy, podlegała władzy świeckiej, a nie kościelnej) i której to metody często potępiali właśnie czołowi przedstawiciele lewicowych partii. Sami upodabniają się do ludzi, których tak potępiali i przysięgali, że nigdy będą stosować ich metod. Jednak, jak możemy się przekonać, są takimi samymi hipokrytami, lub nawet i gorszymi. A tego typu podejście bardzo źle wróży, jeśli chodzi o kondycję moralną naszego społeczeństwa. Jeżeli będziemy opierać się tylko na emocjach i zapomnimy całkowicie o zdrowym rozsądku.

wtorek, 24 listopada 2020

Prawo Boskie i Ludzkie stanowią dwa oddzielne światy

 

Mówi się, że nie ma sprawiedliwości na tym świecie (nie było i nigdy zapewne nie będzie). Bezprawie często bywa postrzegane jako jedyne słuszne prawo, a ci, którzy je łamią, często uznawani są za prawdziwych bohaterów. 


Zbigniew Waleryś (od lewej) i Rafał Fudalej, kadr ze spektaklu "Cud ludzi biednych", fot. materiały prasowe Teatru Telewizji Polskiej. 

Najnowszy spektakl Teatru Telewizji Polskiej pt., Cud biednych ludzi, w reżyserii Zbigniewa Lesienia, powstał na podstawie przedwojennej sztuki Mariana Hemara (znanego przede wszystkim z tworzenia utworów komediowych i satyrycznych), o tym samym tytule. Główny bohater dramatu, Józef Bylejak (Rafał Fudalej), porzuca pracę, aby całkowicie poświęcić się opiece sparaliżowanej żony Teresy (Klaudia Kleina). Żarliwie modli się o cud do jej patronki, św. Teresy. Pewnego dnia wraca do domu z perłami zdjętymi z posągu św. Teresy w kościele parafialnym. Twierdzi przy tym, że to sama św. Teresa kazała mu je wziąć. Wkrótce zdarza się cud, gdyż małżonka odzyskuje władze w nogach. Jednak wszystko się komplikuje, kiedy proboszcz tamtejszej parafii (Zbigniew Waleryś), oświadcza, że klejnoty są fałszywe, ponieważ te prawdziwe sprzedał, aby pomóc biednym parafianom. Józef przyznaje się do kradzieży i wkrótce staje przed sądem, a jego żonę znowu dopada paraliż. W logice wiary, mamy tu do czynienia z cudem i chęcią udzielenia pomocy innemu człowiekowi, lecz w logice prawa jest to przestępstwo. 

Reżyserem, a zarazem scenarzystą spektaklu Teatru Telewizji jest Zbigniew Lesień, aktor teatralny, filmowy i telewizyjny, znany szerszej publiczności przede wszystkim z występów w Teatrze Teatru Telewizji, m.in. w Nocach i Dniach (1971) Izabeli Cwylińskiej czy Aferze Mięsnej (2007) Janusza Dymka. Interpretując sztukę Mariana Hemara, Lesień ukazuje nam dwa różne światy, których różnice obyczajowe zdecydowanie dzielą ludzi, zamiast ich łączyć. Mowa tutaj o trudnych relacjach przedwojennej wsi i miasta. Wieś reprezentują ludzie głęboko wierzący, hołdujący starym tradycją, traktując je bardzo poważnie. Ich zdecydowanym przeciwieństwem są mieszkańcy miasta, pełnego inteligencji, którzy wierzą w racjonalizm, logikę i zdrowy rozsądek, często postrzegając mieszkańców wsi, jako ludzi gorszej kategorii, zabobonnych, naiwnych, lub nawet bezmyślnych. W przeciwieństwie do wsi, mieszkańcy miasta, której przedstawicielami są m.in. minister sprawiedliwości (w tej roli Jerzy Zelnik) oraz prokurator (Krzysztof Wakuliński), nie dają wiary temu, że św. Teresa mogłaby dobrowolnie oddać swoje perły ubogiemu człowiekowi, a co dopiero sprawić, żeby za jej sprawą uleczyć ciężko chorą kobietę. 


Zdzisław Wardejn, jako jeden z sędziów oskarżycieli, kard ze spektaklu, "Cud ludzi biednych", fot. materiały prasowe Teatru Telewizji Polskiej. 

 Jeśli chodzi o główną rolę Józefa Bylejaka, w którego wcielił się Rafał Fudalej, to musze przyznać, że ten młody aktor w idealny sposób ukazał nam postać osoby głęboko wierzącej, aczkolwiek zagubionej i załamanej chorobą swojej żony. Żarliwie wierzy w to, że sama św. Teresa przekazała mu perły tylko po to, aby uleczyć jego żonę, nawet, jeśli fakty wskazują na jego winę. Co się tyczy ról drugoplanowych, należy zwrócić tu uwagę na kreacje 

Zbigniewa Walerysia i Jerzego Zelnika. Ten pierwszy, jest skromnym księdzem, całkowicie oddanym Bogu, który został obciążony własnymi i cudzymi sekretami. W sprawie Bylejaka chce być mediatorem, osobą stojącą pośrodku i starającą się jak najlepiej ułagodzić całą sytuację. Uważa, że lepiej jest winnej osobie dziewięć razy przebaczyć, niż raz niewinnego skrzywdzić. Innego zdania jest Minister Sprawiedliwości, który twierdzi, że lepiej jest skazać dziewięć niewinnych osób, niż jednej z nich odpuścić winy. Jest to osoba surowa, racjonalna i przestrzegająca ustalonego wcześniej prawa. Nie ma on żadnych złudzeń wobec winny Bylejaka. Już podczas rozmowy z księdzem uważa on ludzki system wymiaru sprawiedliwości za sumę tysiącletnich wysiłków wielu pokoleń, różnych cywilizacji, porównując prawo sądownicze do praw przyrody, które zostało ustanowione i nie ma w nim chaosu. 

 Poza wyżej wymienionymi osobami, w sztuce występują jeszcze inni aktorzy i aktorki drugoplanowe, tworzące wyraziste postacie, jak chociażby Zdzisław Wardejn, Kama Kowalewska, Krzysztof Wakuliński, Michał Lesień, Maciej Tomaszewski czy Małgorzata Rożniatowska. Ta ostania, przyznaję, miała duże pole do popisu, jednak jej rola Elżbiety Majewskiej – Grzegorzowej, zapracowanej, lecz głęboko wierzącej matki Józefa, nie wyróżniała się niczym niezwykłym od jej poprzednich ról w telewizyjnych produkcjach. Szczególnie, że wiele wspólnego mają ze sobą (jeśli chodzi o charakter), pani Majewska z panią Zofią Kisielową, jedną z drugoplanowych bohaterek serialu telewizyjnego M jak Miłość, w którym to Majewska występuje od roku 2013.

Na świecie jest tyle charakterów ile jest ludzi, każdy z nich wybiera swoją drogę, którą chce podążyć i każdy postępuje według objętego kodeksu zasad i norm. Należy przy tym uszanować zasady wyznawane przez innych, jednak tylko do momentu, kiedy nie krzywdzą pozostałych. Można tu wspomnieć o antycznej tragedii Sofoklesa, Antygona, w której to autor przedstawił problematykę związaną z tym, które prawo jest ważniejsze – Prawo Boskie czy Prawo Ludzkie? Czy prawo ustanowione przez Boga ma służyć tylko i wyłącznie dobru całej ludzkości, czy być może to prawo ustanowione przez człowieka sprawia, że jest na świecie istnieje idealny porządek? Trudno jest nam jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. 

W dzisiejszych czasach na pewno łatwiej jest nam zaakceptować prawo ludzkie, gdyż dobrze wiemy, jakie czekają nas konsekwencje za jego łamanie. Prawo Boskie jest trudniejsze do zinterpretowania, choć nie oznacza wcale, że jest mniej ważne.

Teatr Telewizji Polskiej sięgnął po bardzo ciekawy dramat, skłaniający widzów do głębszej refleksji. Treścią tej sztuki jest konflikt moralny, jaki może powstać, kiedy racjonalność, logika i kodeks prawny zderzy się z wiarą i prawem miłości do bliźniego.
Jest to problem, który do dnia dzisiejszego pozostaje aktualny. Innymi słowy, czy można złamać wcześniej ustanowione prawo, w celu uratowania życia jednego człowieka?

 

 





wtorek, 6 października 2020

Polskie Radio w obronie ojczyzny

 

Każdy z nas na pewno, chociaż raz w życiu, zastanawiał się co by się stało, jakby wybuchła III wojna światowa. Co wtedy byśmy zrobili? Czy udalibyśmy się na front, wesprzeć żołnierzy, czy może ucieklibyśmy poza granice kraju, aby najpierw zapewnić bezpieczeństwo naszej rodzinie? Z takimi dylematami musieli zmierzyć się Polki i Polacy, żołnierze i cywile, robotnicy i artyści, żyjący w czasach II wojny światowej. 


Aleksandra Domańska (od lewej), Agnieszka Skrzypczak (w środku) i Piotr Piksa (z prawej), w spektaklu Teatru Telewizji Polskiej, „Halo, halo, tu mówi Warszawa”, reż. Ewa Małecki. Fot. Mat. Filmu Polskiego.

5 października 2020 roku, w Programie 1. Telewizji Polskiej odbyła się premiera spektaklu sztuki Iwony Rusek, w reżyserii Ewy Małecki, Halo, halo, tu mówi Warszawa. Sztuka opowiada o trudnej sytuacji, w jakiej znalazło się warszawska rozgłośnia Polskiego Radia, podczas wybuchu II wojny światowej. Pracownicy Polskiego Radia muszą zmierzyć się z wiadomością wkroczenia wojsk niemieckich do Polski, co oznacza powszechną mobilizację obywateli i wszelką dostępną pomoc dla oddziałów wojska polskiego. W tym właśnie czasie dyrektorzy Polskiego Radia, Konrad Libicki (Sambor Czarnota) i Piotr Górecki (Sławomir Grzymkowski), podejmują trudną decyzję o przeniesieniu rozgłośni z Warszawy do Lublina, a także o zniszczeniu stacji w Raszynie. Jeden z pracowników radia, Edmund Rudnicki (Adam Cywka) sprzeciwia się temu i wraz z grupą młodych radiowców zamierza utrzymać pracę Polskiego Radia w stolicy. W dramacie poznajemy codzienne życie i problemy zwykłych pracowników PR, jak i również ważnych postaci historycznych, m.in. prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego (Paweł Bluszcz), płk. Wacława Lipińskiego (Szymon Mysłakowski), , czy Marii Żebrowskiej (Anna Grycewicz) i Władysława Szpilmana (Eryk Kulm). Ich zaangażowanie i poczucie obowiązku sprawiły, że Polskie Radio stało się źródłem siły moralnej i duchowej, potrzebnej do zbudowania narodowej wspólnoty, podczas obrony stolicy i jej mieszkańców.

Pierwszą rzecz, na którą zwróciłem uwagę, jest doskonałe zdjęcia wykonane przez Wojciecha Suleżyckiego, a także scenografia, za którą odpowiedzialny był Arkadiusz Kośmider. Pomieszczenia, w których pracowali radiowcy, zostały odwzorowane tak, abyśmy mogli poczuć się jak w latach 30-tych XX wieku. Podobnie jest z kostiumami aktorów, stworzonymi przez Agnieszkę Kaczyńską oraz z muzyką, skomponowaną przez Grzegorza Łapińskiego, jak również ze starszych nagrań, pochodzących z lat przedwojennych.

W scenariuszu, napisanym przez Iwonę Rusek, zawarte zostały prawdziwe zapisy rozmów i nagrań z lat 30-tych, które zostały potem odtworzone w dialogach, wypowiadanych przez aktorki i aktorów. Co się tyczy obsady, została skompletowana głównie z aktorów i aktorek młodego pokolenia (poza Bluszczem, Grzymkowskim i Cywką). Najbardziej wyrazistymi postaciami wydają się być Jerzy Waskowski, w którego rolę wcielił się Krzysztof Szczepaniak oraz Justyna Kowalska, jako Nelly Horecka, dwójka młodych, pełnych radości, lecz niepozbawionych powagi, radiowcach. Na wzmiankę zasługują również Edmund Rudnicki, w którego wcielił się Adama Cywkę czy Konrad Libicki, dyrektor Polskiego Radia, w tej roli Sambor Czarnota. Ten pierwszy jest charyzmatycznym człowiekiem, miłośnikiem muzyki oraz sztuki filmowej, o niesamowitym życiorysie. Byłem szczerze zaskoczony tym, że Adam Cywka (którego znałem głównie z podkładania głosu animowanej postaci Maślany w kreskówce dla dorosłych Włatcy Móch, Bartosza Kędzierskiego), stworzy tak ciekawą postać. Drugi, natomiast, także w fenomenalny sposób odtworzył rolę dyrektora Polskiego Radia, który mimo, że jest człowiekiem stanowczym i nieznoszącym sprzeciwu, jest patriotą, któremu leży na sercu dobro ojczyzny. Dlatego potrafi on przedłożyć dobro radia, na rzecz dobra ogółu. 

Halo, halo, tu mówi Warszawa, jest jedną z najlepszych premier Teatru Telewizji Polskiej, jakie odbyły się w roku 2020. Pełna emocji sztuka Iwony Rusek, zekranizowana przez Ewę Małecki pokazała nam, jak wyglądały ostatnie chwile normalności, aby potem ukazać dramatyczną próbę walki poradzenia sobie w tej sytuacji bez wyjścia, w jakie znaleźli się wówczas przedstawiciele Polskiego Radia, którzy wzięli się w garść i chcieli do samego końca wesprzeć rodaków walczących o wolność. Miejmy nadzieję, że w dzisiejszych czasach, jeśli miałoby dojść do podobnej tragedii, będziemy mieli duchowe wsparcie takich ludzi, którzy zostali nam w tym dramacie przedstawieni.

czwartek, 2 stycznia 2020

Irlandczyk – Gorzki żywot gangstera , czyli przemoc, śmierć i samotność

Jeśli wejdziesz w takie życie, oczekuje się od ciebie pewnych rzeczy. Przede wszystkim, musisz dużo zarabiać pieniędzy dla wszystkich. Albo być siłaczem. Musisz grac i jednocześnie być ostrożnym. Takie jest właśnie życie gangstera, w jednej chwili można było się śmiać i żartować, a w drugiej, w ułamku sekundy, znaleźć się w sytuacji, w której możesz stracić życie.

Robert De Niro jako Frank Irlandczyk Sheeran, płatny zabójca rodziny Bufalino. 

Słowa te wyszły z ust jednego z zatrzymanych przez FBI członków amerykańskiej mafii, na początku lat 90-tych. Wszystko, co powiedział, daje nam prawdziwy obraz życia gangstera. Życia, pełnego emocji, podniecającego i ciekawego, ale również niebezpiecznego, pełnego chciwości, zdrady i zupełnej niepewności co do tego, czy rano obudzisz się we własnym łóżku, czy może będziesz leżeć w grobie. Tego typu dylematy pojawiały się we wszystkich filmowych produkcjach o mafii, stworzonych przez Martina Scorsese. I nie inaczej jest w przypadku jego kolejnego dzieła pt. Irlandczyk

Film skupia się na wspomnieniach Franka Sheerana, zwanego Irlandczykiem (Robert De Niro), byłego weterana II wojny światowej, który po powrocie do kraju stał się płatnym zabójcom, współpracownikiem i bliskim przyjacielem Russella Bufalino (Joe Pesci), głowy mafijnej rodziny Bufalino z Pensylwanii. Znaczna część fabuły dotyczy sprawy zaginięcia Jamesa Jimmy’ego Hoffy (Al Pacino), przewodniczącego największego związku zawodowego Stanów Zjednoczonych Teamsters i niezwykle wpływowej postaci powiązanej ze światem przestępczym. Zniknięcie Jimmy’ego Hoffy stało się jednym z najbardziej tajemniczych spraw lat 70-tych XX wieku. Prawda wyszła na jaw dopiero w 2004 roku, za sprawą wydania biograficznej książki Franka Sheerana, Słyszałem, że malujesz domy…. autorstwa Charlesa Brandta, na podstawie której stworzono scenariusz. 

Joe Pesci w roli inteligentnego Russella Bufalino, głowy mafijnej rodziny Bufalino. 

Najnowszy film Martina Scorsese zapowiadany był, jako powrót reżysera do klasyków kina gangsterskiego, jakimi niewątpliwie były Ulice Nędzy (1973), Chłopcy z Ferajny (1990) czy Kasyno (1995). Większość brutalnych scen, jakie możemy zobaczyć w tychże produkcjach, podchodzi z wydarzeń, których świadkiem był Scorsese. Wychowywanie się w nowojorskiej dzielnicy Little Italy w latach 40-tych i 50-tych XX wieku, wpłynęło na młodego Martina i jego podejście do realizmu krwawego świata amerykańskiej La Cosa Nostry, pozbawiając ją złudzeń romantycznego wizerunku gangsterów, jako ludzi honoru, jaki można było zobaczyć najpierw w powieści Maria Puzo Ojciec Chrzestny, a później w jej filmowej ekranizacji, zrealizowanej przez Francisa Forda Coppoli. Oczywiście gangsterzy przedstawieni przez Martina Scorsesego potrafią być czarujący, romantyczni i zabawni, okazujący szacunek i miłość swojej rodzinie. Są odważni, nie boją nikogo i niczego, tym samym kreują się na niezłomnych buntowników. Jednak pod koniec każdego z filmów, dochodzimy do wniosków, że życie typowego mafiosa ma dwa zakończenia – w pierwszym zostaje on aresztowany przez organy ścigania i odbywa karę dożywotniego pobytu więzienia, z dala od bliskich. W drugim przypadku kończy on z kulą w głowie (lub w innych częściach ciała), zakopany dwa metry pod ziemią przez swych dawnych przyjaciół z mafijnej rodziny. Rzadko się zdarza, aby umarł on spokojnie z przyczyn naturalnych, choć występowały i takie przypadki, lecz przeważnie była to powolna i smutna egzystencja podstarzałego przestępcy, z wielką tęsknotą pragnącego wrócić do starych dobrych czasów. 

Dwa wcielenia De Niro - młody i stary. W wersji CGI i bez. 

Tym, co najbardziej rzuca się w oczy w Irlandczyku, to fakt, że zdecydowanie różni się on od poprzednich gangsterskich obrazów Scorsesego. W Chłopcach z Ferajny mieliśmy do czynienia z drobnymi, lecz bezlitosnymi przestępcami, lubiącymi dobrą zabawę, pieniądze i piękne kobiety, dla których zabicie drugiego człowieka było czymś na porządku dziennym. Kasyno ukazywało, jak chciwość i żądza władzy może doprowadzić ambitnego człowieka do rychłego upadku. Na tle dwóch poprzednich filmów, Irlandczyk jest historią spokojną i mniej efektowną. Oczywiście sceny walki i strzelaniny nie zniknęły, lecz w przeciwieństwie do Chłopców z Ferajny, gdzie fala przemocy wprost wylewała się z ekranu, w tym przypadku zostały one stonowane.  

Film ma trzech głównych bohaterów. Russell Bufalino, Jimmy Hoffa i Frank Sheeran. 

Fabuła rozwija się powoli i dokładnie, nie omijając żadnych, nawet najmniejszych szczegółów. Scorsese stara się nam opowiedzieć całą historią, łącznie z przeszłością Sheerana, nim ten poznał się z Russellem oraz innymi czołowymi postaciami światka przestępczego Stanów Zjednoczonych, m.in. z Angelem Bruno (Harvey Keitel), Anthonym Tonym Pro Provenzano (Stephen Graham) czy Anthonym Fat Tony Salerno (Domenick Lombardozzi). Nic zatem dziwnego, że film trwa ponad trzy i pół godziny. Dla niektórych, nawet dla najcierpliwszych osób, taki limit czasowy jest nie do wytrzymania. Jednak osobiście uważam, że długość filmu jest dla mnie wielkim plusem. Dzięki temu wszystkie wątki zawarte w Irlandczyku można było zakończyć, nie pomijając żadnego ważnego wątku, co niestety zdarza się w wielu współczesnych filmach. Końcowy efekt nie wywarłby na mnie takiego wrażenia i nie oddałby emocji związanych z wydarzeniami, gdyby ktoś chciał go skrócić. Ponadto zadbano także o takie detale jak dekoracje, kostiumy odpowiadające tamtej epoce, charakteryzacja oraz dynamikę scen. 

Al Pacino jako Jimmy Hoffa, przewodniczący związku zawodowego Teamsters, najpotężniejszy człowiek w USA w latach 60-tych XX wieku. 

Jeśli chodzi o obsadę aktorską, to Scorsese skorzystał z pomocy swoich przyjaciół w postaci Roberta De Niro, Ala Pacino, Joego Pesciego, Raya Romano i Stephena Grahama. Każdy z nich dobrze odegrał swoją rolę, jednak na największe uznanie zasługują tutaj kreacje Joego Pesciego i Ala Pacino. Robert De Niro od zawsze, niczym kameleon, potrafił wcielić się w dowolną postać, tchnąć w niej życie i nadać jej wyjątkowych cech charakteru, nic zatem dziwnego, że został on okrzyknięty przez krytyków Najlepszym Aktorem Amerykańskiego Kina od czasów Marlona Brando. Lecz wydaje się, że jego odgrywana przez niego postać w filmie, stanowi bardziej tło głównej osi fabuły, przez co bohaterowie Pesciego i Pacino, wypadają o wiele lepiej. Największym minusem filmu jest sytuacja, kiedy główny bohater jest mniej interesujący od postaci drugoplanowych. Odmłodzony De Niro dzięki efektom CGI, nie robi na mnie takiego wrażenia, jak wychwalali to krytycy filmowi, a wręcz wygląda komicznie. Komputerowe odmłodzenie nie zdołało zapobiec cofnięcia czasu i wyraźnie widać, że podeszły wiek aktora daje mu się we znaki, stąd zapewne jego gra jest oszczędna. Szczególnie widać to w scenie pobicia przez Sheerana pewnego sklepikarza, która wygląda dla mnie groteskowo. Mimo to, występ De Niro w każdym filmie czy będzie to kryminał, czy w komedia, (nawet w takim, gdzie ma tylko jedną scenę do odegrania) jest sam w sobie dla mnie czymś niezwykłym i chce widzieć częściej tego typu role, zamiast oglądać kolejną nudną i pozbawioną humoru część Poznaj mojego tatę, przez którą De Niro stał się karykaturą samego siebie. 

Finalny zwiastun Irlandczyka na platformie internetowej Netflix. 

Martin Scorsese jest w świetnej formie i tworzy kolejny doskonały dramat, skłaniający człowieka do refleksji, ponieważ Irlandczyk jest kolejnym obrazem, ukazującym nam gorzką prawdę o życiu przeciętnego gangstera, lecz w przeciwieństwie do poprzednich tytułów, tutaj ten problem jest bardziej pogłębiony. Irlandczyk, jako płatny zabójca na usługach Mafii, musi dokonywać trudnych decyzji, mogące zaszkodzić lub skrzywdzić przyjaciół i rodzinę, którzy są mu przecież bliscy. Życie głównego bohatera z początku jest cudowne, ludzie okazują mu szacunek, lecz wszystko, co dobre, musi się kiedyś skończyć. W końcu, kiedy przychodzi do zabicia najlepszego kumpla, gangster ma przed sobą trudny wybór – zabić, bądź ocalić. Jeśli dokona zabójstwa, straci wtedy jedyną osobę, której ufał, a jeśli ją oszczędzi, wyda na siebie wyrok wyższej instancji. Zarówno w jednym i drugim przypadku, gangster musi radzić sobie sam. Każda podejmowana przez niego decyzja, ma swoje konsekwencje w przyszłości, które mają wielki wpływ na dalszy los jego egzystencji.


środa, 1 stycznia 2020

Jack Nicholson - Uśmiech wart miliony dolarów Cz. 2

Czołowy aktor nowego pokolenia 

Wraz z pojawieniem się wielkiej sławy, Jack mógł pozwolić sobie na odrzucanie lub akceptowanie propozycji nowych ról. Odrzucił m.in. propozycję roli Michaela Corleone w Ojcu Chrzestnym, w reżyserii Francisa Forda Coppoli, opartym na powieści Maria Puzo o tym samym tytule, a także w Żądle (1973) George’a Roya Hilla. Pytany o to po paru latach odpowiedział: 

Tak, odrzuciłem te role. „Ojciec Chrzestny” był interesujący, zawsze chciałem pracować z Marlonem Brando. Ale uważałem, że jest to rola dla Włocha. A poza tym w scenariuszu nie było żadnej sceny, w której grałbym z Brando. A w „Żądle” nie wystąpiłem dlatego, że inne propozycje wydały mi się ciekawsze. 

Jack zawsze świadomie kreował swój wizerunek. Pragnął uchodzić za outsidera, chociaż od teraz należał do hollywoodzkiej ekstraklasy. Chętnie grał bohaterów szalonych, niebezpiecznych i trudnych do zaakceptowania. Ze swej prawdziwej natury odsłaniał przed publicznością tyle ile chciał. Mógł sobie na to pozwolić, dlatego wybierał głównie role związane z kinem autorskim, sporadycznie grając w filmach komercyjnych. 

Kadr z filmu Zawód Reporter, 1975. 


Często były to dzieła kameralne, wręcz undergroundowe, np. Zawód Reporter (1975) Michelangela Antonioniego, jednego z najwybitniejszych twórców kina autorskiego w Europie. Nicholson wciela się w amerykańskiego dziennikarza Davida Locke’a, który kręci dokument o postkolonialnej Afryce na pustyni w Czadzie. Znudzony swoim życiem przybiera tożsamość zmarłego angielskiego biznesmena, Robertsona. Z czasem okazuje się, że Robertson był handlarzem bronią zaopatrującym powstańców w toczącej się wojnie domowej. Natomiast w filmie Henry’ego Jagloma Bezpieczne miejsce (1971), Nicholson gra Mitcha, kąśliwego Don Juana, postać, która odzwierciedla pewną zasadniczą cechę charakteru Jacka – uwielbienie płci niewieściej. Mitch uwielbiał kobiety, lecz nie chciał się z nimi wiązać. 

Kobiety, kobiety i..... więcej kobiet 

Podobnie wyglądało to w przypadku Nicholsona, romansującego z każdą napotkaną aktorką, modelką czy statystką, poznaną na planie filmowym. Często uwodził kobiety, a kiedy były szczęśliwe w jego towarzystwie i chciały czegoś więcej, on odchodził. Tak narodziła się legenda Wielkiego Uwodziciela. Jego jedyne małżeństwo z Sandrą Knight trwało 5 lat. Z tego związku narodziło się pierwsze dziecko, córka Jennifer Nicholson. Dwa lata później poznał Susan Anspach, z którą ma syna Caleba. Jego najdłuższy, nieformalny związek, trwał ponad 17 lat. Wówczas związał się z aktorką, córką znanego reżysera Johna Houstona, Anjelicę Houston. Romans trwał do roku 1990, kiedy Anjelica dowiedziała się, że Jack zostanie ojcem dziecka modelki Rebeki Broussard. Kobiety nie mogły się oprzeć magnetycznemu uśmiechowi Jacka, przypominającym uśmiech samego szatana. Niezwykłemu urokowi Nicholsona uległo ponad 2000 kobiet, w tym m.in. Sandra Knight, Faye Dunaway, Diane Keaton, Michele Phillips, Cher, Mary Steenburgen, Maria Schneider, Kathleen Turner, Holly Hunter, Meryl Streep czy Debra Winger.  Nicholson spotykał się z wieloma aktorkami i modelkami. Anjelica była bardzo tolerancyjna. Tworzyli oni doskonałą parę, szczególnie w oczach Nicholsona. Jack znalazł także wspólny język z ojcem Anjelici, Johnem. Obydwaj panowie mieli wspólne zainteresowania – cygara, piękne kobiety i notoryczna niewierność w związkach. W Hollywood krążyła legenda o tym, jak Houston udzielał rad Nicholsonowi jak ma postępować z kobietami. Brzmiała ona mniej więcej tak: 

Słuchaj, Jack. Kobiety chcą być zawsze wysłuchane i zrozumiane. Dlatego słuchaj tego o czym one mówią, bądź tym kim chcą, żebyś był. I pamiętaj, żeby przede wszystkim je pieprzyć. Co by się nie działo, pamiętaj, żeby zawsze je pieprzyć. Dobrze i namiętne. 

Nicholson spotykał się z wieloma aktorkami i modelkami. Anjelica była bardzo tolerancyjna. Tworzyli oni doskonałą parę, szczególnie w oczach Nicholsona. Ale nawet to nie zaspokoiło potrzeb aktora. W latach 80-tych nastał czas pełen ekscesów, imprez, narkotyków i seksu. 

Jack Nicholson i kobiety w jednym z nocnych klubów w Los Angeles, 1996. 

Jednak i za tą postawą kryła się mniej chwalebna przeszłość. Nicholson nie zawsze cieszył się powodzeniem u kobiet. Kiedy przybył do Hollywood, nadal był prawiczkiem, cierpiał na przedwczesny wytrysk. Z tego powodu musiał pójść na terapię do psychiatry. Na sesjach terapeutycznych aktor otwarcie mówił, że sypiając z kobietami często porównywał je do swojej matki. Dopiero po paru latach pozbył się kompleksu Edypa. Jak wcześniej było wspomniane, Nicholson wychowywał się w kręgu kobiet. Pozbawiony ojcowskiego autorytetu Jack nie miał żadnych granic. 

Nicholson i Amanda De Cadnet w drodze na rozdanie nagród Akademii Filmowej, 1990. 

Czas Sukcesów i Pierwszy Oscar

Pięć łatwych utworów (1970) Boba Rafelsona, opowiadał historię utalentowanego pianisty Roberta Dupea, który w przeszłości opuścił zamożną rodzinę. Pracuje przy wydobyciu ropy naftowej i ma poczucie, że powinien być kimś więcej, że zasługuje na coś lepszego niż rutynowa, fizyczna praca, ale nie potrafi określić kim chce być. Przy tym usiłuje nawiązać kontakt z umierającym ojcem. Reżyser pozwolił Nicholsonowi napisać dialogi sceny spotkania Dupea z ojcem. Odzwierciedlały one prawdziwe uczucia aktora do jego własnej przeszłości. 


Kadr z filmu Pięć Łatwych Utworów, 1970. 

Nicholson – To było bardzo intymne doświadczenie ukazujące moje relacje z ojcem, którego nigdy nie miałem. Lecz najbardziej zainteresował mnie fakt, że „Pięć łatwych utworów” jest filmem antyrodzinnym. Przykro mi o tym myśleć, ponieważ rodzina tworzy iluzję, która od najmłodszych lat przysparza nam wielu problemów emocjonalnych. 

Silne ambiwalentne uczucia aktora wobec własnej rodziny nasiliły się w roku 1974, kiedy pewien dziennikarz odkrył sekret rodziny Nicholsonów. Jack, dopiero w wieku 37 lat dowiedział się, że jego starsza siostra June, tak naprawdę była jego prawdziwą matką. Urodziła go mając zaledwie 16 lat, porzuciła naukę, aby tańczyć w musicalach. Zaszła w ciążę nie wiedząc kto jest ojcem jej dziecka. Obawiając się ostracyzmu ze strony konserwatywnej społeczności babcia Nicholsona, Ethel udawała jego matkę. Był to potężny cios dla Jacka. Nie znał swojego ojca, a June zmarła, zanim dowiedział się prawdy. Do końca swojego życia trzymała ten sekret. Mówiono nawet o tym, że Jack wynajął prywatnych detektywów, którzy mieli znaleźć informacje na temat jego ojca. Ta sytuacja wpłynęła na jego późniejsze role, gdyż zaczął wcielać się w postacie psychicznie i moralnie rozbite. 

Zwiastun filmu Romana Polańskiego, Chinatown, 1974. 

Po tych doświadczeniach, Jack zakończył etap produkcji niezależnych. Gdy udało mu się uporać z demonami z przeszłości, Nicholson mógł zająć się kinem gatunkowym. Okazja natrafiła się wraz z propozycją złożoną przez Romana Polańskiego. Chinatown z 1974 roku, był hołdem złożonym gatunkowi noir. Prywatny detektyw Jack Gates (Nicholson) zostaje wynajęty przez kobietę podającą się za Panią Mulwray (Faye Dunaway), by śledził jej męża. Gdy kompromitujące zdjęcia zrobione przez Gatesa trafiają do gazet, pojawia się prawdziwa Pani Mulwray, grożąc mu procesem o zniesławienie. Gates pragnie rozwiązać tę zagadkę, stopniowo odsłaniając ciemne interesy skorumpowanych urzędników. 


Kadr z filmu Chinatown, 1974. 

Film uznawany jest za jeden z najwybitniejszych w dziejach kina. Otrzymał on aż 17 nagród, w tym Złoty Glob dla Polańskiego, nagrodę BAFTA oraz otrzymał on nominację do Oscara w 11 kategoriach, w tym za reżyserię i za role pierwszoplanowe. 


Roman Polański i Jack Nicholson wygłupiają się na planie filmowym, 1974. 

Mimo sukcesów zawodowych, Nicholsonowi nie udało się stworzyć idealnego życia prywatnego. Silne ambiwalentne uczucia aktora wobec własnej rodziny nasiliły się w roku 1974, kiedy pewien dziennikarz odkrył sekret rodziny Nicholsonów. Jack, dopiero w wieku 37 lat dowiedział się, że jego starsza siostra June, tak naprawdę była jego prawdziwą matką. Urodziła go mając zaledwie 16 lat, porzuciła naukę, aby tańczyć w musicalach. Zaszła w ciążę nie wiedząc kto jest ojcem jej dziecka. Obawiając się ostracyzmu ze strony konserwatywnej społeczności babcia Nicholsona, Ethel udawała jego matkę. Był to potężny cios dla Jacka. Nie znał swojego ojca, a June zmarła, zanim dowiedział się prawdy. Do końca swojego życia trzymała ten sekret. Mówiono nawet o tym, że Jack wynajął prywatnych detektywów, którzy mieli znaleźć informacje na temat jego ojca. Ta sytuacja wpłynęła na jego późniejsze role, gdyż zaczął wcielać się w postacie psychicznie i moralnie rozbite. 

Nicholson w roli Patricka McMurpchy'ego, pacjenta szpitalu psychiatrycznego w filmie Milosa Formana, Lot nad Kukułczym Gniazdem, 1975. 

Najwięcej uczuć wlał w postać Randale’a Patricka McMurpchy’ego, głównego bohatera filmu Milosa Formana Lot nad kukułczym gniazdem (1975). McMurphy to złodziej i szuler chcący uniknąć odsadki w więzieniu. W tym celu udaje on osobę niepoczytalną, która trafia do szpitala dla obłąkanych. Jego oddziałem zarządza siostra Mildred Ratched (w tej roli Louise Fletcher). Udając szaleńca, bohater Nicholsona sieje zamęt, lecz w końcu i on ulega wszechobecnemu szpitalnemu obłędowi. Rola McMurphy’a stała się ujściem dla emocji aktora. 


Kadr z filmu Lot nad Kukułczym Gniazdem, 1975. 

Pracując w grupie złożonej z aktorów i prawdziwych pacjentów, Jack nie tylko wykonywał polecenia reżysera, poszedł nawet o krok dalej. Identyfikował się ze zbuntowanym bohaterem. Tak przekonująco, że trudno było odróżnić aktora od odgrywanej przez niego postaci. Dzięki temu Jack otrzymał pierwszego Oscara za Najlepszą Rolę Pierwszoplanową, podejmując ryzyko psychicznego obnażenia się na ekranie. Swobodny Jeździec uczynił go sławnym, ale to Lot nad kukułczym gniazdem, wyniósł go do rangi supergwiazdora. 


Jack Nicholson dzierży w rękach swojego pierwszego Oscara, za rolę w filmie Lot nad Kukułczym Gniazdem podczas Ceremonii Rozdania Nagród Akademii Filmowej, 1976. 


Praca z Kubrickiem nad Lśnieniem


Kolejnym filmem, który odsłaniał szaloną osobowość Jacka było Lśnienie (1980) Stanley’a Kubricka, opartego na powieści Stephena Kinga o tym samym tytule. Historia przedstawia nam postać Jacka Torrenca, który wraz z rodziną przeprowadza się do górskiego hotelu, w celu podjęcia pracy stróża nocnego. Spokój opuszczonego, poza sezonem, kurortu ma umożliwić Jackowi skupienie się na twórczości literackiej. Jednak okazuje się, że miejsce przesiąknięte jest złowrogimi siłami nadprzyrodzonymi, które stopniowo popychają go w objęcia obłędu. 

Jack Nicholson, Shully Duvall i Danny Loyd, kadr z filmu Lśnienie, 1980. 

Głównym motywem filmu jest zło o niewiadomym pochodzeniu. Kubrick zadaje pytanie czym jest zło? Czy jego źródło znajduje się głęboko we wnętrzu człowieka, czy być może ma ono pochodzenie metafizyczne? Jaka jest relacja między złem a szaleństwem? 

Słynna scena szaleństwa Jacka Torrenca. 

Większość amerykańskich aktorów mogła pomarzyć o pracy z Kubrickiem. Nicholsonowi się to udało. Reżyser znany był ze swojego perfekcjonizmu i dbania o każdy, nawet najdrobniejszych, szczegół. Podobno Kubrick wciąż prosił aktorów o kolejne duble. Jack był pewien, że wybierze on różne ujęcia, lecz do filmu trafiły tylko sceny ekstremalne, co zdenerwowało większość obsady. W tym również i Jacka, który dawał z siebie wszystko, a Kubrick tylko krzyczał: Mocniej! Więcej! 

Stanley Kubrick (pierwszy siedzący z lewej) i Nicholson na planie filmu Lśnienie, 1980. 

Lśnienie w wersji Kubricka to obraz ukazujący nam samotność i izolację, które są głównymi przyczynami i skutkiem rozpadu więzi rodzinnych. W powieści pojawia się więcej istot nadprzyrodzonych, podczas gdy w filmowej ekranizacji, Kubrick ograniczył ich egzystencje, koncentrując się na losach bohaterów. Takie swobodne potraktowanie fabuły przez reżysera nie zyskało aprobaty ani wśród krytyków filmowych – uznali, że horror nie jest odpowiednim gatunkiem do realizacji dla Kubricka – ani nawet Stephena Kinga, głównie ze względu na przekazanie głównej roli Nicholsonowi. Lśnienie otrzymało dwie nominacje do Złotych Malin – dla Kubricka za reżyserię i dla Shelly Duvall, za Najgorszą Kobiecą Rolę Drugoplanową. Dzisiaj film jest cenionym dziełem, które przeszło do historii. Rola Torrenca tylko potwierdziła status gwiazdorski Nicholsona. Jego demoniczny uśmiech wszedł już do wyobraźni zbiorowej. Nawiązywali do niego autorzy komiksów i gier komputerowych, inspirował również zespoły rockowe i hip hopowe. Wykreował swój własny, niepowtarzalny image. 


CDN. 

MeToo# - Sprawiedliwości stało się za dość?

Echa międzynarodowej akcji #MeeToo, nadal nie gasną. Wcześniej był przypadek przestępstw seksualnych, o jakie zostali oskarżeni Harvey Weins...