Żyjemy w czasach, kiedy
trudno jest stworzyć coś oryginalnego, odświeżającego, niepowielającego starych
schematów. Szczególnie jeśli mówimy o polskim kinie historycznym, w którym epickie
sceny bitewne i poruszające miłosne interakcje bohaterów, idą ze sobą w parze. Niestety, w przypadku filmu Legiony mamy do czynienia z kolejną kopią wcześniej
powstałych tego typu produkcji. W dodatku nieudaną.
Wiktoria Wolańska i Bartosz Gelner w filmie Legiony, 2019.
Kiedy
myślę o polskim kinie historycznym, przed oczami ukazuje mi się twórczość Jerzego
Hoffmana. Można powiedzieć, że reżyser niemal zjadł zęby na ekranizacjach
powieści Henryka Sienkiewicza, realizując takie produkcje jak Pan Wołodyjowski (1969), Potop (1974) oraz
Ogniem i Mieczem (1999). Udało mu się
stworzyć filmową trylogię, która zawierała w sobie wątki miłosne między
głównymi bohaterami, interesującą fabułę i niezwykle charyzmatyczne postacie
pierwszo i drugoplanowe, np. kreacje aktorskie Krzysztofa Kowalewskiego,
występującego w roli Onufrego Zagłoby w Ogniem
i Mieczem, lub Tadeusza Łomnickiego, jako pułkownika Michała
Wołodyjowskiego w Panu Wołodyjowskim.
Tą samą drogą chciał podążyć Dariusz Gajewski, reżyser najnowszego filmu wojennego,
Legiony. Romans jest, bohaterowie są,
fabuła jest, z jedną tylko różnicą. Wszystkie one, w porównaniu z Potopem lub Ogniem i Mieczem, wypadają blado.
Na
stronie internetowej Filmweb, poświęconej tematyce kina, możemy znaleźć fragment
opisu filmu: „Legiony” to uniwersalna
opowieść o przyjaźni, marzeniach, gorącym uczuciu i dorastaniu w trudnych
czasach. Wielka historia w filmie jest tłem dla rozgrywającej się na pierwszym
planie love story, w którą uwikłani są: Józek (Sebastian
Fabijański) – dezerter z carskiego wojska, agentka wywiadu I Brygady – Ola
(Wiktoria Wolańska) z Ligi Kobiet Pogotowia Wojennego oraz Tadek (Bartosz
Gelner), narzeczony Oli, ułan i członek Drużyn Strzeleckich. Ich spotkanie
rozpocznie burzliwy romans, który wystawi relacje bohaterów na wielką
próbę.
Tyle
tytułem wstępu. Po przeczytaniu opisu, pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi
do głowy, dotyczyło jednej produkcji – Pearl
Harbor, amerykański film wojenny, w
reżyserii Michaela Baya. Co prawda obydwie produkcje dzieli znaczny odstęp
czasowy, Pearl Harbor nakręcono w
2001 roku, a Legiony w latach
2017-2019, jednak mają one ze sobą wiele wspólnego. Po
pierwsze, oś fabuły obydwu dzieje się w
czasach trwania dwóch największych wojen w historii ludzkości (I i II Wojna Światowa).
Po drugie, w obydwu przypadkach mamy do czynienia z wyjątkowo nieciekawym i
długo ciągnącym się wątkiem miłosnego trójkąta między głównymi bohaterami. Sprawia
on, że widz dostaje białej gorączki i modli się, aby jak najszybciej przejść do
scen walki. Mówiąc krótko, jest po prostu nudny.
Sebastian Fabjański w roli Józka w filmie Dariusza Gajewskiego Legiony.
Jeśli
chodzi o obsadę aktorską, twórcom filmu udało się zgromadzić całkiem spore
grono znanych nazwisk. Poza Sebastianem Fabijańskim i Bartoszem Gelnerem, pojawiają
się: Mirosław Baka, Jan Frycz, Grzegorz Małecki, Borys Szyc i Antoni Pawlicki.
Niestety, prawie każda z granych przez nich postaci jest pozbawiona
jakichkolwiek cech osobowości. Wyjątkiem jest rola Sebastiana Fabijańskiego, człowieka
z nikąd, dezertera z carskiej armii, który zbiegiem okoliczności trafia do
oddziałów legionów polskich. Dobrze
również wypadł Mirosław Baka w roli Stanisława Kaszubskiego ps. „Król”,
honorowego oficera 1 pułku piechoty Legionów Polskich. Jego postać jest idealną
przeciwwagą dla Grzegorza Małeckiego, który wcielił się w polskiego oficera,
służącego w carskiej armii Złotnickiego. Najgorzej wypada tutaj Wiktoria
Wolańska, jako Aleksandra Tubilewicz, agentka wywiadu polskiego. Nie potrafi
ona podjąć żadnej decyzji, grając typową „damę w opałach”, mimo paru scen, w
których pokazuje nam, że umie używać broni. Trudno jest się z nią w jakikolwiek
sposób utożsamić. Wypada ona najgorzej z całej obsady, co w przypadku młodej,
debiutującej aktorki, jest bardzo przykre. Miejmy nadzieję, że jej kariera
aktorska rozwinie się w przyszłości. Winę za to ponosi wyjątkowo zły
scenariusz.
Oficjalny zwiastun Legionów, 2019
Wydaje
się, że jedynym plusem są sceny batalistyczne. Efekty specjalne robią wrażenie
i wywołują u widza pozytywne odczucia. Z każdą nową produkcją tego typu
widoczny jest wielki postęp rozwoju technologicznego w naszym kraju. Nie da się
ukryć, że znaczna część budżetu, który wynosił ponad 27 milionów złotych, została
przeznaczona właśnie na ten cel. Trzymające w napięciu sceny walk, nakręcone z
niemal epickim rozmachem, próbują nam zrekompensować mdłą fabułę. Lecz nawet
one nie mogą uratować tak fatalnie napisanej historii. Polscy twórcy nadal nie
potrafią zrozumieć tego, że wpychanie na siłę do scenariusza banalnych romansów
nigdy nie wychodzi polskim produkcjom filmowym na dobre.
Legiony powstały
w celu uczczenia setnej rocznicy odzyskania niepodległości. Mimo, iż twórcy
mieli dobre intencje, to jednak ich dzieło sprawia wrażenie, jakby zostały
stworzone na siłę, w celu ponownego rozpropagowania trendu na kręcenie filmów historycznych,
jak bywało to kilkanaście lat wcześniej. Film jest wyjątkowo nieudaną kopią Trylogii Jerzego Hoffmana i
amerykańskiej superprodukcji Pearl
Harbor. Jest to kolejny miłosny pastisz, na jaki nie wybrałbym się nawet z
wycieczką szkolną. Oby ten trend nie zagościł w naszym kinie na stałe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz