Mało jest na świecie
znanych aktorów, zajmujących się reżyserią. Są to m.in. Charlie Chaplin, Woody
Allen, George Clooney, Mel Gibson, Kenneth Branagh, Ben Aflleck, czy chociażby Olaf Lubaszenko. Jednak żaden z nich nie wywarł na publiczności takiego
wrażenia jak zrobił to Clint Eastwood, który przez wielu uznawany jest za
prawdziwy „symbol męskości” lub „symbol buntownika”.
Clint Eastwood, legenda amerykańskiego kina
88-letni
już Clint Eastwood, aktor, reżyser i producent filmowy, właściciel prywatnego
studia filmowego Malpaso Production, przez wiele lat był ignorowany, zarówno
przez poważnych krytyków filmowych jak i przez innych hollywoodzkich
gwiazdorów. Na pewno wpływ miał na to niezbyt bogaty warsztat aktorski, który
Sergio Leone, włoski reżyser Dobrego,
Złego i Brzydkiego, uznał za „bardzo oszczędny”. Większość aktorów w
tamtych czasach używała w swojej grze Metody Stanisławskiego, polegające na
realizmie psychologicznym postaci (innymi słowy aktor musi się wczuć w daną
postać). Natomiast Clint nigdy jakoś specjalnie nie wykazywał się chęcią
pokazania jakichś sztuczek, pozwalających mu wyrazić swoje emocje czy uczucia
wobec otaczającego go świata, jak robili to Jack Nicholson, Marlon Brando czy
Kevin Spaecy. Oczywiście jest ziarnko prawdy w tym, co mówili o nim krytycy
filmowi przez wiele, wiele lat (szczególnie przodowała w tym naczelna
dziennikarka The New Yorker Pauline Kael), że Eastwood niewiele wniósł do
szkoły aktorskiej, realizując wykreowany przez siebie w latach 60-tych XX wieku
wizerunek „prawdziwego macho”. Jednak większość jego filmów to lustrzane
odbicia samego Eastwooda, ukazujące jego prawdziwe życie, prawdziwe emocje, bez
udawania kogoś, kim się nie jest, bez dogłębnego studiowania charakteru
postaci, którą miał grać. Jest to człowiek, przeżywający życie, kręcąc filmy. Dzięki
jego niezwykłej wytrwałości i wyjątkowej charyzmie, Eastwood na zawsze wpisał
się w historię amerykańskiego kina. Nie można zupełnie pominąć jego wyjątkowych
umiejętności reżyserskich, dzięki którym udawało mu się tworzyć bardzo ciekawe
historie, a filmy z jego udziałem miały niebagatelny wpływ na współczesną
popkulturę.
Początki
kariery aktorskiej – Człowiek bez imienia
Clint
Eastwood rozpoczął swoją karierę aktorską od występów w serialach
telewizyjnych. Najpopularniejszym z nich był western Rawhide. Już wtedy, odtwarzany przez niego Rowdy Yates, dzielny
rewolwerowiec ścigający i zabijający bandytów, stał się jednym z najbardziej
znanych telewizyjnych kowbojów końca lat 50-tych i początku 60-tych XX wieku.
Kiedy zbliżał się koniec ósmego sezonu Rawhide,
Eastwood był już gwiazdą telewizyjną. To doświadczenie pomogło młodemu
Eastwoodowi poznać od środka działania branży filmowej. Wykorzystał spędzony
czas w telewizji jak szkołę filmową. Nie tylko nauczył się jak robić filmy, ale
też, przede wszystkim, jak robić je szybko i tanio, z różnymi wariacjami. Te
historie (które wiele lat później zobrazował Clint, już nie tylko w roli
aktora, ale i reżysera oraz producenta), miały logiczny początek, pełen akcji
środek i podnoszący na duchu, idealnie domykający wszystkie wątki koniec.
Clint Eastwood jako Rowdy Yates w serialu telewizyjnym Rwhide (1959-1966).
Lecz
z biegiem lat, ta rola zaczęła już go nużyć, dlatego zaczął rozglądać się za
innymi propozycjami. Dlatego propozycja zagrania w najnowszym filmie włoskiego reżysera
Sergio Leone, z nieba mu spadła, chociaż na samym początku nie był co do tego
przekonany. Szczególnie, że lata grania w telewizyjnym westernie sprawiły, że
Eastwood nie miał zamiaru grać w kolejnym tego typu filmie jeszcze raz. Czymś
absurdalnym wydawało mu się nawet kręcenie westernu w Europie. Jednak
scenariusz filmu nie był taki zły. Opierał się on na klasycznych japońskich
filmach samurajskich w reżyserii Akiry Kurosawy, takich jak Straż przyboczna. To przekonało Clinta
to przyjęcia propozycji od Leone i zaakceptowania małej jak na tamte czasy sumy
15 tysięcy dolarów gaży, plus pokrycia kosztów, pokrywających wszystkie wydatki
aktora na podróż w obydwie strony.
I
tak rozpoczęła się owocna współpraca między włoskim reżyserem a amerykańskim
aktorem, trwająca trzy lata, w ciągu których stworzono klasyki spaghetti
westernu – Za garść dolarów (1964), Za garść dolarów więcej (1965) i Dobry, zły i brzydki (1966). W 1964
roku, Clint po raz pierwszy w życiu miał wcielić się w głównego bohatera
wszystkich trzech filmów, czyli Człowieka bez Imienia. Samotnego, tajemniczego rewolwerowca,
człowieka praktycznie bez przeszłości i bez dającej się przewidzieć
przyszłości, który przybywa do wioski targanej konfliktem pomiędzy dwoma
gangami. Wyczuwając okazję do zdobycia fortuny, Bezimienny decyduje się zaognić
ów konflikt.
Eli Walach i Clint Eastwood, kard z filmu Dobry, zły i brzydki, 1966 rok
Fabuła
pierwszego filmu niewiele różniła się od przeciętnego westernu, jakie w tamtych
czasach pojawiały się w USA – do miasta przyjeżdża obcy kowboj, widzi złych
ludzi prześladujących dobrych, nie chce się opowiedzieć po żadnej ze stron,
jednak chęć zysku sprawia, że zostaje wciągnięty w konflikt, prawie zabity i
pozostawiony na śmierć, by potem wrócić i zemścić się na swoich oprawcach, przy
okazji ratując tych dobrych. Elementy takiego scenariusza było widać w wielu
filmach z Johnem Waynem.
Jednak
to co naprawdę przyciągało do dzieła Sergia Leone to nieocenzurowana
brutalność, duża dawka przemocy i czarnego humoru oraz surowy realizm tamtych
czasów. Można by rzec, że spaghetti westerny ukazywały prawdziwy, pozbawiony
jakiegokolwiek ugrzecznienia obraz Dzikiego Zachodu. Łamał on stereotypy
amerykańskich westernów, w których dobrzy bohaterowie unikali przemocy, a źli
ją preferowali. Ubrany w poncho i w kamizelkę z owczej skóry, z kapeluszem z
szerokim rondem na głowie i z cygarem w ustach, Clint wcielił się w jedną ze swoich klasycznych
postaci, jakie udało mu się wykreować, małomównego rewolwerowca z zabójczym
spojrzeniem. Leone perfekcyjnie zsynchronizował sceny akcji z wyjątkową,
podkreślającą wydarzenia muzyką, skomponowaną przez Ennia Moriricone, który
stał się stałym współpracownikiem reżysera, aż do jego śmierci w 1989 roku. Dzięki
subtelnym zbliżeniom, długim sekwencjom i eksperymentalnej muzyce
Morricone Za garść dolarów stał
się arcydziełem kina artystycznego.
Clint
tak wspominał styl westernów Sergia Leone: Amerykanin
może się wystraszyć takiego westernu jak „Za garść dolarów”, jego stylistyki.
Na przykład są tam ujęcia osoby, która zostaje zastrzelona. Nigdy nie filmuje
się strzelającego mężczyzny i tego dostającego kulkę. Zabrania tego kodeks
Haysa, taki jest wymóg cenzury. Robisz cięcie i najpierw masz strzelającego, a
potem faceta, który upada.
Pierwsza
część dolarowej trylogii, miała premierę 12 września 1964 roku i (w
przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych) odniosła sukces w Europie. Budżet
filmu wynosił ponad 200 tysięcy lirów, a zarobił ponad 3,5 miliarda lirów,
natomiast w USA zarobił ponad 14,5 milionów dolarów, mimo sceptycznych recenzji
amerykańskich krytyków filmowych.
Clint Eastwood - Człowiek Bez Imienia w charakterystycznym poncho, w kamizelce z owczej skóry, w kapeluszu z rondem i z cygarem w ustach. Kard z filmu Dobry, zły i brzydki.
Eastwood
zyskał status międzynarodowej gwiazdy, dzięki czemu mógł zakończyć nużącą go
już pracę nad Rawhide. Już wtedy dało
się zauważyć charakterystyczny styl gry Eastwooda. To właśnie Sergio Leone nazwał
sposób gry aktorskiej Clinta „bardzo oszczędnym”. To co najbardziej dało się
zauważyć u Clinta, to jego leniwy sposób poruszania się. Przypominało to reżyserowi
sposób poruszania się kota.
Rok
po premierze Za garść dolarów, Leone
zamierzał nakręcić jego kontynuację, pt. Za
garść dolarów więcej, a Eastwood zgodził się w nim zagrać. Lecz tym razem
miał dzielić scenę z dwoma innym amerykańskim aktorem Lee Van Cleefem (który
wcielił się w postać pułkownika Douglasa Mortimera) i pochodzącym z Mediolanu
Gian Maria Volontem (grający przywódcę bandytów El Indio). Główną osią fabuły
była rywalizacja Człowieka Bez Imienia z pułkownikiem Mortimerem, poszukującymi
zbiegłego bandyty El Indio. Podobnie, jak w przypadku pierwszej części, Za garść dolarów więcej kręcono we
Włoszech, Hiszpanii i w Niemczech Zachodnich (RFN).
Film
odniósł kolejny spory sukces w Europie, jednak w USA wciąż zbierał mieszane
recenzje, od negatywnych, piętnujących reżysera za gloryfikację przemocy, po
pozytywne, chwalące grę aktorską Eastwooda i pozostałych aktorów, a także za
realizację techniczną dzieła. Tym razem budżet wynosił 600 tysięcy dolarów
amerykańskich (Leone nawiązał współpracę z amerykańską wytwórnią United
Artists), a zysk przyniósł około 3 miliardów dolarów. Rola pułkownika
Mortimera, szukającego zemsty na El Indio za zamordowanie mu siostry, sprawiła,
że kariera Van Cleefa odżyła na nowo.
Plakat promujący trzecią część trylogii dolarowej, Dobry, zły i brzydki, 1966 rok
W
roku 1966, Leone podjął się nakręcenia ostatniej już części dolarowej trylogii,
pt. Dobry, zły i brzydki. Oprócz
Eastwooda i Van Cleefa, do obsady dołączył jeszcze kolejny amerykański aktor i
kolega Eastwooda Eli Wallach. Najdroższa produkcja United Artists wynosiła
ponad milion dwieście tysięcy dolarów, a zarobił 25 milionów. Jednak recenzje,
w przeciwieństwie do drugiej części, były całkowicie negatywne. Amerykańscy
krytycy zarzucali mu marną fabułę i zbyt nadmiernie rozciągnięty w czasie
(trwał ponad 3 godziny). Po wielu latach (dopiero po śmierci Leone) krytycy
docenili Dobrego, złego i brzydkiego za
wyrafinowaną wizję plastyczną i mistrzowską realizację.
Jednak
Eastwood zaczął odczuwać takie samo znużenie swoją rolą, jak było w przypadku Rawhide. Uważał, że scenariusz filmu
zawiera zbyt wiele dialogów i że jedynie postać Eli Walacha (Brzydkiego) miała
coś do zaoferowania, podczas gdy Dobry i Zły przypominały bardziej karykatury bohaterów
z poprzedniego filmu. W przerwach między ujęciami, Clint ćwiczył zamachy kijem golfowym, sygnalizując reżyserowi, że nie zależy mu już na filmie.
Popularność
trylogii sprawiła, że Sergio został zatrudniony przez amerykańską wytwórnię
Paramount Pictures w celu nakręcenia kolejnego westernu. Nie trudno się
domyślić, że kiedy zaproponowano Eastwoodowi po raz czwarty wcielenie się w
Człowieka Bez Imienia, odrzucił ją bez żadnego wahania. Lecz mimo wszystko, Eastwoodowi udało się stworzyć wyjątkowo charyzmatyczną postać milczącego, twardego i bezlitosnego łowcę nagród, która stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci w historii westernów i na zawsze wpisała się do amerykańskiej popkultury.
CDN.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz