poniedziałek, 18 marca 2019

Legendy Kina: Clint Eastwood - buntownik z Hollywood cz. 1



Mało jest na świecie znanych aktorów, zajmujących się reżyserią. Są to m.in. Charlie Chaplin, Woody Allen, George Clooney, Mel Gibson, Kenneth Branagh, Ben Aflleck, czy chociażby Olaf Lubaszenko. Jednak żaden z nich nie wywarł na publiczności takiego wrażenia jak zrobił to Clint Eastwood, który przez wielu uznawany jest za prawdziwy „symbol męskości” lub „symbol buntownika”.  


Clint Eastwood, legenda amerykańskiego kina 

88-letni już Clint Eastwood, aktor, reżyser i producent filmowy, właściciel prywatnego studia filmowego Malpaso Production, przez wiele lat był ignorowany, zarówno przez poważnych krytyków filmowych jak i przez innych hollywoodzkich gwiazdorów. Na pewno wpływ miał na to niezbyt bogaty warsztat aktorski, który Sergio Leone, włoski reżyser Dobrego, Złego i Brzydkiego, uznał za „bardzo oszczędny”. Większość aktorów w tamtych czasach używała w swojej grze Metody Stanisławskiego, polegające na realizmie psychologicznym postaci (innymi słowy aktor musi się wczuć w daną postać). Natomiast Clint nigdy jakoś specjalnie nie wykazywał się chęcią pokazania jakichś sztuczek, pozwalających mu wyrazić swoje emocje czy uczucia wobec otaczającego go świata, jak robili to Jack Nicholson, Marlon Brando czy Kevin Spaecy. Oczywiście jest ziarnko prawdy w tym, co mówili o nim krytycy filmowi przez wiele, wiele lat (szczególnie przodowała w tym naczelna dziennikarka The New Yorker Pauline Kael), że Eastwood niewiele wniósł do szkoły aktorskiej, realizując wykreowany przez siebie w latach 60-tych XX wieku wizerunek „prawdziwego macho”. Jednak większość jego filmów to lustrzane odbicia samego Eastwooda, ukazujące jego prawdziwe życie, prawdziwe emocje, bez udawania kogoś, kim się nie jest, bez dogłębnego studiowania charakteru postaci, którą miał grać. Jest to człowiek, przeżywający życie, kręcąc filmy. Dzięki jego niezwykłej wytrwałości i wyjątkowej charyzmie, Eastwood na zawsze wpisał się w historię amerykańskiego kina. Nie można zupełnie pominąć jego wyjątkowych umiejętności reżyserskich, dzięki którym udawało mu się tworzyć bardzo ciekawe historie, a filmy z jego udziałem miały niebagatelny wpływ na współczesną popkulturę.

Początki kariery aktorskiej – Człowiek bez imienia 

Clint Eastwood rozpoczął swoją karierę aktorską od występów w serialach telewizyjnych. Najpopularniejszym z nich był western Rawhide. Już wtedy, odtwarzany przez niego Rowdy Yates, dzielny rewolwerowiec ścigający i zabijający bandytów, stał się jednym z najbardziej znanych telewizyjnych kowbojów końca lat 50-tych i początku 60-tych XX wieku. Kiedy zbliżał się koniec ósmego sezonu Rawhide, Eastwood był już gwiazdą telewizyjną. To doświadczenie pomogło młodemu Eastwoodowi poznać od środka działania branży filmowej. Wykorzystał spędzony czas w telewizji jak szkołę filmową. Nie tylko nauczył się jak robić filmy, ale też, przede wszystkim, jak robić je szybko i tanio, z różnymi wariacjami. Te historie (które wiele lat później zobrazował Clint, już nie tylko w roli aktora, ale i reżysera oraz producenta), miały logiczny początek, pełen akcji środek i podnoszący na duchu, idealnie domykający wszystkie wątki koniec. 


Clint Eastwood jako Rowdy Yates w serialu telewizyjnym Rwhide (1959-1966).  

Lecz z biegiem lat, ta rola zaczęła już go nużyć, dlatego zaczął rozglądać się za innymi propozycjami. Dlatego propozycja zagrania w najnowszym filmie włoskiego reżysera Sergio Leone, z nieba mu spadła, chociaż na samym początku nie był co do tego przekonany. Szczególnie, że lata grania w telewizyjnym westernie sprawiły, że Eastwood nie miał zamiaru grać w kolejnym tego typu filmie jeszcze raz. Czymś absurdalnym wydawało mu się nawet kręcenie westernu w Europie. Jednak scenariusz filmu nie był taki zły. Opierał się on na klasycznych japońskich filmach samurajskich w reżyserii Akiry Kurosawy, takich jak Straż przyboczna. To przekonało Clinta to przyjęcia propozycji od Leone i zaakceptowania małej jak na tamte czasy sumy 15 tysięcy dolarów gaży, plus pokrycia kosztów, pokrywających wszystkie wydatki aktora na podróż w obydwie strony. 

I tak rozpoczęła się owocna współpraca między włoskim reżyserem a amerykańskim aktorem, trwająca trzy lata, w ciągu których stworzono klasyki spaghetti westernu – Za garść dolarów (1964), Za garść dolarów więcej (1965) i Dobry, zły i brzydki (1966). W 1964 roku, Clint po raz pierwszy w życiu miał wcielić się w głównego bohatera wszystkich trzech filmów, czyli Człowieka bez Imienia. Samotnego, tajemniczego rewolwerowca, człowieka praktycznie bez przeszłości i bez dającej się przewidzieć przyszłości, który przybywa do wioski targanej konfliktem pomiędzy dwoma gangami. Wyczuwając okazję do zdobycia fortuny, Bezimienny decyduje się zaognić ów konflikt. 


Eli Walach i Clint Eastwood, kard z filmu Dobry, zły i brzydki, 1966 rok

Fabuła pierwszego filmu niewiele różniła się od przeciętnego westernu, jakie w tamtych czasach pojawiały się w USA – do miasta przyjeżdża obcy kowboj, widzi złych ludzi prześladujących dobrych, nie chce się opowiedzieć po żadnej ze stron, jednak chęć zysku sprawia, że zostaje wciągnięty w konflikt, prawie zabity i pozostawiony na śmierć, by potem wrócić i zemścić się na swoich oprawcach, przy okazji ratując tych dobrych. Elementy takiego scenariusza było widać w wielu filmach z Johnem Waynem. 

Jednak to co naprawdę przyciągało do dzieła Sergia Leone to nieocenzurowana brutalność, duża dawka przemocy i czarnego humoru oraz surowy realizm tamtych czasów. Można by rzec, że spaghetti westerny ukazywały prawdziwy, pozbawiony jakiegokolwiek ugrzecznienia obraz Dzikiego Zachodu. Łamał on stereotypy amerykańskich westernów, w których dobrzy bohaterowie unikali przemocy, a źli ją preferowali. Ubrany w poncho i w kamizelkę z owczej skóry, z kapeluszem z szerokim rondem na głowie i z cygarem w ustach, Clint wcielił się w jedną ze swoich klasycznych postaci, jakie udało mu się wykreować, małomównego rewolwerowca z zabójczym spojrzeniem. Leone perfekcyjnie zsynchronizował sceny akcji z wyjątkową, podkreślającą wydarzenia muzyką, skomponowaną przez Ennia Moriricone, który stał się stałym współpracownikiem reżysera, aż do jego śmierci w 1989 roku. Dzięki subtelnym zbliżeniom, długim sekwencjom i eksperymentalnej muzyce Morricone Za garść dolarów stał się arcydziełem kina artystycznego. 
Clint tak wspominał styl westernów Sergia Leone: Amerykanin może się wystraszyć takiego westernu jak „Za garść dolarów”, jego stylistyki. Na przykład są tam ujęcia osoby, która zostaje zastrzelona. Nigdy nie filmuje się strzelającego mężczyzny i tego dostającego kulkę. Zabrania tego kodeks Haysa, taki jest wymóg cenzury. Robisz cięcie i najpierw masz strzelającego, a potem faceta, który upada. 
Pierwsza część dolarowej trylogii, miała premierę 12 września 1964 roku i (w przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych) odniosła sukces w Europie. Budżet filmu wynosił ponad 200 tysięcy lirów, a zarobił ponad 3,5 miliarda lirów, natomiast w USA zarobił ponad 14,5 milionów dolarów, mimo sceptycznych recenzji amerykańskich krytyków filmowych. 


Clint Eastwood - Człowiek Bez Imienia w charakterystycznym poncho, w kamizelce z owczej skóry, w kapeluszu z rondem i z cygarem w ustach. Kard z filmu Dobry, zły i brzydki. 

Eastwood zyskał status międzynarodowej gwiazdy, dzięki czemu mógł zakończyć nużącą go już pracę nad Rawhide. Już wtedy dało się zauważyć charakterystyczny styl gry Eastwooda. To właśnie Sergio Leone nazwał sposób gry aktorskiej Clinta „bardzo oszczędnym”. To co najbardziej dało się zauważyć u Clinta, to jego leniwy sposób poruszania się. Przypominało to reżyserowi sposób poruszania się kota.
Rok po premierze Za garść dolarów, Leone zamierzał nakręcić jego kontynuację, pt. Za garść dolarów więcej, a Eastwood zgodził się w nim zagrać. Lecz tym razem miał dzielić scenę z dwoma innym amerykańskim aktorem Lee Van Cleefem (który wcielił się w postać pułkownika Douglasa Mortimera) i pochodzącym z Mediolanu Gian Maria Volontem (grający przywódcę bandytów El Indio). Główną osią fabuły była rywalizacja Człowieka Bez Imienia z pułkownikiem Mortimerem, poszukującymi zbiegłego bandyty El Indio. Podobnie, jak w przypadku pierwszej części, Za garść dolarów więcej kręcono we Włoszech, Hiszpanii i w Niemczech Zachodnich (RFN). 
Film odniósł kolejny spory sukces w Europie, jednak w USA wciąż zbierał mieszane recenzje, od negatywnych, piętnujących reżysera za gloryfikację przemocy, po pozytywne, chwalące grę aktorską Eastwooda i pozostałych aktorów, a także za realizację techniczną dzieła. Tym razem budżet wynosił 600 tysięcy dolarów amerykańskich (Leone nawiązał współpracę z amerykańską wytwórnią United Artists), a zysk przyniósł około 3 miliardów dolarów. Rola pułkownika Mortimera, szukającego zemsty na El Indio za zamordowanie mu siostry, sprawiła, że kariera Van Cleefa odżyła na nowo. 
Plakat promujący trzecią część trylogii dolarowej, Dobry, zły i brzydki, 1966 rok

W roku 1966, Leone podjął się nakręcenia ostatniej już części dolarowej trylogii, pt. Dobry, zły i brzydki. Oprócz Eastwooda i Van Cleefa, do obsady dołączył jeszcze kolejny amerykański aktor i kolega Eastwooda Eli Wallach. Najdroższa produkcja United Artists wynosiła ponad milion dwieście tysięcy dolarów, a zarobił 25 milionów. Jednak recenzje, w przeciwieństwie do drugiej części, były całkowicie negatywne. Amerykańscy krytycy zarzucali mu marną fabułę i zbyt nadmiernie rozciągnięty w czasie (trwał ponad 3 godziny). Po wielu latach (dopiero po śmierci Leone) krytycy docenili Dobrego, złego i brzydkiego za wyrafinowaną wizję plastyczną i mistrzowską realizację.

Jednak Eastwood zaczął odczuwać takie samo znużenie swoją rolą, jak było w przypadku Rawhide. Uważał, że scenariusz filmu zawiera zbyt wiele dialogów i że jedynie postać Eli Walacha (Brzydkiego) miała coś do zaoferowania, podczas gdy Dobry i Zły przypominały bardziej karykatury bohaterów z poprzedniego filmu. W przerwach między ujęciami, Clint ćwiczył zamachy kijem golfowym, sygnalizując reżyserowi, że nie zależy mu już na filmie. 
Popularność trylogii sprawiła, że Sergio został zatrudniony przez amerykańską wytwórnię Paramount Pictures w celu nakręcenia kolejnego westernu. Nie trudno się domyślić, że kiedy zaproponowano Eastwoodowi po raz czwarty wcielenie się w Człowieka Bez Imienia, odrzucił ją bez żadnego wahania. Lecz mimo wszystko, Eastwoodowi udało się stworzyć wyjątkowo charyzmatyczną postać milczącego, twardego i bezlitosnego łowcę nagród, która stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci w historii westernów i na zawsze wpisała się do amerykańskiej popkultury.  

CDN. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

MeToo# - Sprawiedliwości stało się za dość?

Echa międzynarodowej akcji #MeeToo, nadal nie gasną. Wcześniej był przypadek przestępstw seksualnych, o jakie zostali oskarżeni Harvey Weins...